Tygodnik „Nie” osiągnął rynkowy sukces dzięki zdecydowanie antykościelnej i antyprawicowej linii programowej. Tego kursu gazeta trzyma się do dziś. Redakcyjnym zastępcą Jerzego Urbana był przecież Andrzej Rozenek, poseł i rzecznik Ruchu Palikota. Jeżeli Urban zamieszcza coś w swojej gazecie, to z dużym prawdopodobieństwem można przyjąć, że opisywana sytuacja atakuje kościół katolicki albo PiS i PO. Obie te partie „Nie” wrzuca do jednego, prawicowego worka. W lipcu na łamy tygodnika Urbana trafiła, w roli pozytywnej bohaterki, Grażyna Dziedzic. Sam tytuł publikacji mówi wszystko. „Zdolna, ale bezpartyjna” jest opowieścią o pani prezydent, której chcą się pozbyć pozbawieni skrupułów politycy PO i PiS. Dla ogólnopolskiego miłośnika „Nie”, który nie zna realiów naszego miasta, artykuł jest kolejnym potwierdzeniem politycznych tez lansowanych przez Urbana. Czytelnicy z Rudy Śląskiej musieli jednak przecierać oczy ze zdumienia. Każdy, kto interesuje się sytuacją w mieście, bez trudu znajdzie błędy, przekłamania i ryzykowne chwyty dziennikarskie.
Autor już na samym wstępie, podkreślając zasługi Grażyny Dziedzic, pisze że „pani prezydent buduje drogi i mosty”. Patrząc na inwestycyjny zastój Rudy Śląskiej, brzmi to jak niestosowny żart. Pomyłką większego kalibru są natomiast przekłamania w danych dotyczących budowy Aquadromu. Mateusz Cieślak, jeżeli drzemią w nim resztki dziennikarskiej rzetelności, powinien w jakiś sposób sprostować te pomyłki.
- Grażyna Dziedzic miała do wyboru: przerwać budowę albo ją dokończyć. Postanowiła nie realizować całości inwestycji i ograniczyć ją do 119 mln zł (choć poręczenie wynosiło 230 mln zł). W stosunku do pierwotnych planów powstał karzełek niegodny by go nazywać „Oti”, więc zwie się Aquadrom - czytamy w „Nie”.
Trudno o większą bzdurę. Ten, kto zainspirował Cieślaka do napisania artykułu, mógł mu chociaż wytłumaczyć, że 119 mln zł, czyli koszt budowy (projekt, robocizna plus materiały) nie ma nic wspólnego z wysokością kredytu, jaki trzeba spłacić do 2036 roku. Kredyt to jest instrument finansowy polegający na tym, że bankowi oddaje się więcej niż się pożyczyło. Prościej się już tego nie da wytłumaczyć. Miasto poręczyło za kredyt i stąd kwota 230 mln zł. Prezydent Dziedzic nie ograniczyła tej inwestycji. Wręcz odwrotnie. Chciała uatrakcyjnić obiekt i zaplanowała, m.in. rurę dla płetwonurków i strefę suchą. Autor pisząc o „karzełku” dał najlepszy dowód tego, że raczej nie był na Halembie i nie widział Aquadromu.
„Nie”, wbrew faktom, opisuje także początki politycznej kariery Grażyny Dziedzic. Jawi się z tego obraz niezależnej, apolitycznej kandydatki, którą popierali górnicy i związkowcy z „Sierpnia 80”. Trzy lata to za mało, aby zatrzeć w pamięci rudzian prawdziwy przebieg tamtych wydarzeń. Kandydaturę Grażyny Dziedzic wymyślił Zbigniew Domżalski, lider wpływowego Porozumienia dla Rudy Śląskiej. W drugiej turze była ona już kandydatką szerszej koalicji, w której skład weszły także PiS, RAŚ i SLD. Przez skromność nie wspominamy o medialnej roli jaką odegrała wtedy „Prawda o Rudzie Śląskiej”. Po dawnej koalicji nie ma już śladu. Prezydent Dziedzic potrzebowała dwóch lat, aby ze swojego otoczenia wyeliminować osoby i środowiska, którym zawdzięcza stanowisko.
Zdaniem „Nie”, kontrolę nad miastem, próbuje przejąć układ, sterowany przez rudzkich posłów: Danutę Pietraszewską z PO i Grzegorza Tobiszowskiego z PiS. Szkoda, że autor tekstu nie spróbował odpowiedzieć na narzucające się w tej sytuacji pytanie: skoro za sznurki i tak pociąga PO-PiS, dlaczego nie przetestowano tego układu podczas wyborów w 2010 roku? Bez poparcia PiS Grażyna Dziedzic nie miałaby szans. Przecież mogli już wtedy dogadać się z PO i przyjąć dwa scenariusze rozwoju wydarzeń, w zależności od tego, czyj kandydat wygra. Dlaczego tak się nie stało? Czyżby nie było w mieście mitycznego układu PO-PiS? Może posłowie, ryzykując sprzeciwem swoich elektoratów i partyjnych kolegów, wzięli udział we wspólnej konferencji prasowej ze strachu o przyszłość Rudy Śląskiej? Jest duże prawdopodobieństwo, że przyszłoroczne wybory samorządowe wygra PiS albo PO. Jaki spadek zostawi im obecna prezydent? Do końca kadencji zostało ponad rok. Przez ten czas może się wydarzyć jeszcze wiele. Także wiele złego.
„Nie”, gloryfikując Grażynę Dziedzic użyło także argumentu, po który nie sięgnąłby żaden przyzwoity dziennikarz.
- Napięcia nie wytrzymał mąż pani prezydent i zmarł na zawał serca - czytamy w artykule.
W lutym ubiegłego roku media sporo pisały na temat śmierci skarbnik miasta. Był powód ku temu. Skarbniczka ciężko chorowała na serce. Kiedy wróciła z kolejnego pobytu w szpitalu, rozpętano wokół niej aferę o rzekome przywłaszczenie dwóch milionów złotych. Trudno nie łączyć tych wydarzeń. Natomiast śmierć męża Grażyny Dziedzic nie stała się faktem medialnym. Napisało o tym jedynie „Nie”. Nawet na popularnym rudzkim forum internetowym, które nie szczędzi krytyki obecnym władzom miasta, nie pojawił się ani jeden komentarz w tej sprawie. Dlaczego? Przede wszystkim jest to kwestia przyzwoitości. Mąż pani prezydent nie był osoba publiczną, co nie znaczy, że był anonimowy w Rudzie Śląskiej. Dziennikarz ogólnopolskiej gazety lekkim piórem pisze, że zawał serca był wynikiem napięcia, związanego z polityczną nagonką na żonę zmarłego. Orzeczenie o przyczynie śmierci może wydać tylko lekarz. Jeżeli taką hipotezę stawia dziennikarz, to istnieje ryzyko, że nie wszyscy Czytelnicy uwierzą i zaczną szukać własnych wyjaśnień. Także w Rudzie Śląskiej, jak w każdej lokalnej społeczności, funkcjonuje pozamedialny obieg mniej lub bardziej wiarygodnych plotek. I tak się stało w tym przypadku. Trudno ocenić, jaki efekt chciał uzyskać autor tworząc ten wątek, ale zmarły nie zasłużył sobie na to, aby przyczyny jego śmierci stały się obiektem publicznych spekulacji.
Nie ma wątpliwości, że ktoś musiał zainspirować autora do napisania tego tekstu. Efekt tej intrygi okazał się jednak mizerny. Gazeta naraziła się na niewiarygodność, autor na śmieszność, a Czytelnicy zachodzą w głowę, kto za tym stoi?
Jerzy Filar
Napisz komentarz
Komentarze