Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
niedziela, 24 listopada 2024 14:41
PRZECZYTAJ!
Reklama

Polska to fascynujący kraj

Galahad to jeden z Rycerzy Okrągłego Stołu. Jednak od blisko trzech dekad, pod tym szyldem działa brytyjski zespół, cieszący się uznaniem wśród fanów muzyki spod znaku Marillion, Genesis, czy Rush. Jesienią Galahad po raz kolejny zawitał do Polski na mini – trasę koncertową. Jej pierwszym przystankiem był Śląsk, a konkretni piekarski Ośrodek Kultury „Andaluzja”. Podróż muzyków do naszego kraju przypominała prawdziwą drogę przez mękę, jednak na koncercie kwintet dał z siebie wszystko, nakręcany jeszcze gorącym przyjęciem ze strony publiczności. A przed koncertem była okazja, by zamienić z zespołem parę słów za kulisami. Poniżej obszerne fragmenty tej rozmowy.

- Wydanie dwóch albumów w ciągu paru miesięcy zawsze wiąże się z marketingowym ryzykiem...
Stuart Nicholson: - Nie przejmujemy się ryzykiem. Po prostu robimy swoje. Mieliśmy mnóstwo materiału. Uważaliśmy, że powinniśmy podzielić utwory, które powstały i stąd decyzja, by wydać dwie osobne płyty. Nie zamierzaliśmy wydawać podwójnego albumu, to byłoby zbyt kosztowne przedsięwzięcie.
Dean Baker: - Chcieliśmy również zamknąć pewien etap w historii zespołu – współpracę z Neilem (Pepperem – długoletnim basistą, który przegrał walkę z rakiem – przyp. red.). Przekładanie premiery płyty na kolejny rok nie miałoby sensu. „Battle Scars” pokazuje nasze bardziej mroczne oblicze. Natomiast „Beyond The Realms of Euphoria” to jaśniejsza, pozytywna strona.
Stuart: - Dokładnie. Nie chcieliśmy zbyt dużej przerwy między tymi płytami, ponieważ one są ze sobą powiązane. To również miało ogromne znaczenie przy podejmowaniu decyzji o wydaniu ich w ten sposób.

- Dla części fanów szokiem mogły okazać się obecne w niektórych kompozycjach dźwięki rodem wprost z techno party…
Stuart: - To jego wina (wskazuje na Deana i wybucha śmiechem).
Dean: - W „Seize The Day”, ostatnim kawałku z „Battle Scars” pojawił się rytm techno. Uznaliśmy więc, że fajnie byłoby pociągnąć ten wątek i zacząć od takich brzmień utwór „Salvation”. Naszym zdaniem to wszystko się fajnie posklejało i stało się takim łącznikiem między dwoma albumami.
Stuart: - Ale „bujaliśmy się” z tego rodzaju elektronicznymi brzmieniami już od wielu lat. Pojawiły się na przykład płycie „Following Ghost”, która ukazała się w 1996 roku. „I Could Be A God” z „Empires…” również zawierał takie pierwiastki...
- Słowo „progressive” to dla Was nie tylko slogan, ale naprawdę staracie się wypełniać je treścią.
Stuart: - Dla mnie „prog” to rodzaj muzyki, którą tworzyły Genesis, Yes, Rush i podobne im zespoły. Powtórzę, to co wielokrotnie mówił Roy: „Ta muzyka już została zrobiona i to zrobiona dobrze, więc po co kopiować ich styl”? Owszem, są obecnie kapele, które starają się podążać tą drogą i zdają się być z tego powodu szczęśliwe, ale myślę, że decyduje również w ich przypadku myślenie rynkowe: liczą, że publiczność Yes, czy Genesis sięgnie także po ich albumy. Powodzenia, ale my nie chcemy być częścią tego, chcemy podążać własną ścieżką. Jasne, że nasze pomysły niekoniecznie muszą być oryginalne, ale staramy się wciąż próbować czegoś nowego. Stąd elementy techno, jazzu, heavy metalu, do tego klasyczny prog – mieszamy wszystko razem w naszych kawałkach. Szczerze mówiąc, obecnie nie słuchamy nawet zbyt dużo progrocka.
Roy Keyworth: - „Tales From Topographic Oceans” Yes nadal uważam, za najlepszy album jaki kiedykolwiek powstał i kiedy go słucham – odkręcam gałki na całego. Ale niech ta muzyka zostanie w czasach, w których powstała. Nam nieobca jest również twórczość Prodigy, Rammstein, kocham też Cradle of Filth.
Stuart: - Kiedy ukazał się nasz debiut „Nothing Is Written” ludzie mówili, że jesteśmy pod wpływem Genesis i Rush i faktycznie tak było! Ale wtedy byliśmy dużo młodsi, wiele zmieniło się od tamtego okresu, teraz jesteśmy na zupełnie innym etapie.
Dean: - Zdecydowanie tworzymy muzykę przede wszystkim dla własnej satysfakcji, nie pod gust publiczności. Po prostu mamy nadzieję, że spodoba się jej to co napiszemy.

- Galahad trwa dłużej niż niejedno małżeństwo…
Roy: Tak (śmiech). Bóg jeden wie jak to się udaje. (śmiech).
Dean: - Myślę, że powodem tego, że wciąż jesteśmy razem – niektórzy koledzy od 30 lat, ja gram w zespole od 17 – jest to, że wciąż tworzymy coś nowego, stawiamy sobie nowe cele.
Stuart: - Próbowanie w kółko tego samego materiału byłoby po prostu nudne. Co ważne: wielu ludzi mówi nam, że nasze dwa ostatnie albumy to najlepsze rzeczy, jakie kiedykolwiek zrobiliśmy, podczas gdy w przypadku wielu zespołów najlepsze są ich drugie, trzecie krążki, często nawet debiutanckie materiały, a później po prostu powielają pewne schematy. Osobiście uważam, że z każdym kolejnym wydawnictwem robiliśmy krok naprzód. Produkcja była lepsza, kompozycje dojrzalsze... Mam nadzieję, że tak będzie nadal.

- Polska to kraj, w którym artrockowa, czy też progrockowa muzyka wciąż ma szczególny status. Czujecie to mocne wsparcie fanów z naszego kraju?
Stuart: - Jeszcze w „przedfacebookowych” czasach mieliśmy mocne sygnały sympatii z Polski. Nie mogliśmy w to uwierzyć. Po upadku komunizmu w Polsce, na tutejszym rynku muzycznym stało się coś podobnego do tego, co mogliśmy obserwować na Wyspach w latach siedemdziesiątych. Muzyka wręcz rozkwitała, nie było jeszcze wielkich koncernów płytowych. Niezależne zespoły takie jak my, były emitowane w radiu. To było coś fantastycznego.
Dean: - Dla mnie Polska to fascynujący kraj. Uwielbiam tutaj przyjeżdżać. Macie świetną, szaloną publiczność.

Rozmawiał: Robert Dłucik 
Foto: Natalia Kubacka


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

PRZECZYTAJ
Reklama
Reklama
Reklama