Na obrzeżach centrum Mikołowa funkcjonuje kilkadziesiąt mniejszych i większych firm. Jest wśród nich także Lumatech. Firma powstała od zera. Dziś jest cenionym graczem na rynku technologii i materiałów dla przemysłu drzewnego oraz meblarskiego. Zatrudnia około stu osób. Rozwojowi firmy, zza płotu przyglądają się mieszkańcy ulicy Nowy Świat. Lumatech widzą jak na dłoni i słyszą. Brzęk blach, świst przemieszczających się trocin w rurach transportowych, głośne wentylatory, hałas pracujących maszyn. Dzień w dzień. Bywa, że w święta i niedziele, był okres, że także nocą. Teoretycznie sprawa powinna być prosta. Poziom hałasu można przecież zmierzyć. Jeżeli jego natężenie przekroczy dopuszczalny próg, można sięgnąć po przepisy, nakazy, zakazy, kary itp. Ale w życiu mało jest rzeczy prostych.
Ustalanie, czy Lumatech pracuje za głośno, trwa od siedmiu lat, choć geneza konfliktu, jaki wokół tego urósł, sięga znacznie głębiej.
Miejscowy plan zagospodarowania przestrzennego z 1992 roku, zakazywał prowadzenia działalności przemysłowej szkodliwej lub uciążliwej dla sąsiednich terenów mieszkalnych. Od 2004 roku firmy, instalujące się na Nowym Świecie, nie musiały się już martwić zakazami. Władze miasta uchwaliły nowe plany przestrzenne pozwalające na prowadzenie w tej części Mikołowa działalności usługowej, rzemieślniczej i przemysłowej. Ludźmi mieszkającymi na obrzeżach „strefy ekonomicznej” nikt się nie przejął. Nie utworzono nawet pasa buforowego między częścią przemysłową a mieszkalną. Gdyby burmistrz Mikołowa wytyczył wówczas zielony pas „ziemi niczyjej”, nie byłoby dzisiejszych problemów. Takie refleksje nie mają już jednak większego sensu. Mleko się rozlało. Firmy się nie przeniosą, a ludzie nie wyprowadzą. W 2010 roku, mieszkańcy ul. Nowy Świat postanowili walczyć. Ich wrogiem - jak podkreślają - nie jest firma, ale hałas.
- Nam się źle żyje, im źle pracuje przez nasze protesty - mówił Mirosław Chmiel, prezes Stowarzyszenia Mieszkańców Dzielnicy Nowy Świat „Wymyślanka”.
Konflikt obnażył przy okazji, jak nieprecyzyjne i niejednoznaczne są polskie przepisy.
Najpierw należało ustalić instytucję, która ma prawo do wyznaczania progu dopuszczalnego hałasu. Okazało się, że jest to kompetencja starosty powiatowego. Upłynęło jednak sporo czasu, zanim została wydana pierwsza decyzja regulująca normy dopuszczalnego hałasu. Właściciel firmy odwołał się do Samorządowego Kolegium Odwoławczego i wygrał. Przy czym, SKO nie przyznało racji Lumatechowi, ale wskazało na błędy formalne w decyzji starosty. Taka sama sytuacja powtórzyła się jeszcze raz. Spór o decybele utknął w urzędniczych biurkach, a między mieszkańcami a właścicielem firmy coraz bardziej iskrzyło. Po zgłoszeniu o łamaniu ciszy nocnej, musiał się on tłumaczyć na komendzie policji. W końcu zmierzono natężenie hałasu. W jednej z prób wyniósł on 60 decybeli i przekroczył o 10 punktów dopuszczalny próg. W innym badaniu (z powiadomieniem o ich terminie), hałas zmieścił się w normie. Dwa lata temu starosta po raz trzeci wydał decyzję. Ustalono, że firma może hałasować do 50 decybeli w dzień i do 40 nocą. Właściciel Lumatechu tradycyjnie odwołał się od tej decyzji, ale tym razem SKO nie dostrzegło uchybień w decyzji starosty. Czy to oznaczało, że mieszkańcy Nowego Świata mogli pootwierać na oścież okna ciesząc się wiosennym słońcem i ciszą? Oczywiście, że nie. Firma odwołała się także od decyzji SKO. W grudniu ubiegłego roku zapadł wyrok. Wojewódzki Sąd Administracyjny przyznał rację mieszkańcom i uznał za obowiązujące ograniczenia hałasu ustalone przez starostę. (fil)
Napisz komentarz
Komentarze