Skarga państwa Szweda była tematem trzech burzliwych posiedzeń Komisji Rewizyjnej Rady Miejskiej. Jej przewodniczący, Krzysztof Żur, utajnił posiedzenie z 12 kwietnia powołując się na dobro i konieczność zachowania anonimowości wnioskodawcy. Pomińmy, że obrady komisji są otwarte dla mieszkańców. Największe zdumienie budzi fakt, że utajnienia obrad wcale nie chciała Jadwiga Szweda. Wręcz odwrotnie. Zależało jej na upublicznieniu, ponieważ każdy mikołowianin może znaleźć się w równie zagmatwanej sytuacji.
Pisaliśmy już wielokrotnie o tej sprawie, ale temat wraca, bogatszy o coraz bardziej zaskakujące wątki.
Państwo Szweda mieszkają przy ul. Wierzbowej w Mikołowie. Za nimi są już tylko tory kolejowe i las. Teren jest rolno-rekreacyjny. Porządkując swoje życiowe sprawy, starsze małżeństwo postanowiło podzielić należący do nich grunt i przekazać działki dzieciom. Zamówili geodetę i z wyrysowanym nowym planem nieruchomości, w połowie ubiegłego roku zgłosili się do magistratu. Nie było żadnych problemów. W imieniu burmistrza wydano postanowienie potwierdzające, że podział nie koliduje z zapisami w Miejscowym Planie Zagospodarowania Przestrzennego. Państwo Szweda zaczęli się zastanawiać, kto, co i kiedy postawi na nowych działkach. Ich radość nie trwała długo. W październiku 2015 roku otrzymali z Urzędu Miejskiego drugie pismo, tym razem wycofujące zgodę na podział parceli. Powołano się na uchwałę Rady Miejskiej, która mówi o konieczności przygotowania nowego planu dla obszaru Centrum, który obejmuje także ul. Wierzbową. Podobno, w przyszłości ma tam powstać droga. Problem w tym, że na razie istnieje ona tylko w głowie Wojciecha Klasy, głównego specjalisty od planowania przestrzennego w mikołowskim magistracie. W żadnej, oficjalnej dokumentacji nie ma po niej śladu.
W administracji publicznej obowiązuje zasada, że jak czegoś nie ma na papierze, to nie ma tego wcale.
Państwo Szweda postanowili walczyć o prawo do podziału swojej działki. Poskarżyli się do Samorządowego Kolegium Odwoławczego. SKO przyznało rację mieszkańcom i nie zostawiło suchej nitki na decyzji miasta. Burmistrz odwołał się od tej decyzji. Za drugim podejściem SKO nie zmieniło zdania. Miasto nie miało innego wyjścia. W lutym tego roku państwo Szweda otrzymali wreszcie decyzję o podziale ich działki. Trudno jednak mówić o satysfakcji. Dokumentowi towarzyszył załącznik informujący, że w przyszłości może tędy pobiec droga. Burzy to wszelkie plany państwa Szweda. Dzieci nie zbudują domów, skoro za kilka lat miasto może ich stąd wysiedlić. Sprzedaż też nie wchodzi w grę, ponieważ ewentualnego nabywcę trzeba poinformować o wirtualnych - póki co - planach urzędu.
W maju tego roku delegacja Komisji Rewizyjnej pofatygowała się nawet na ul. Wierzbową, aby poszukać ewentualnych śladów planowanej drogi.
- Nie są prowadzone w rejonie posesji Jadwigi Szweda żadne prace przygotowawcze związane z wytyczeniem i wykonaniem drogi - napisali w sprawozdaniu radni.
Oprócz tajnego, kwietniowego posiedzenia, Komisja Rewizyjna jeszcze dwukrotnie debatowała nad tą skomplikowaną sytuacją. Niektórzy radni podkreślali konieczność uporządkowania układu komunikacyjnego w tej części miasta. To bardzo słuszny i możliwy do wykonania plan. Jest tutaj wiele ulic. Niektóre z nich przypominają leśne ścieżki i polne dukty, ale są. Nikomu nie przeszkadzają. Mieszkańcy od lat bezskutecznie apelują o uporządkowanie, utwardzenie i ucywilizowanie tych dróg. Poza tym ul. Wierzbowa ma kontakt ze światem, ponieważ można z niej bezpośrednio zjechać na „Wiślankę”. Państwu Szweda i okolicznym mieszkańcom trudno zrozumieć, po co na takim odludziu budować kolejną drogę, skoro miasto nie daje sobie rady z tymi, które już tu są? Sprawa jest rozwojowa i trafiła na kolejny szczebel. Zajmuje się nią już nie SKO, ale prokuratura. Tymczasem Komisja Rewizyjna wzięła w tym sporze stronę władz miasta i odrzuciła (niejednomyślnie) skargę państwa Szweda. Znając życie, nie jest to ostatni artykuł na ten temat.
Jerzy Filar
KOMENTARZ
Państwo Szweda mają dziś żal do urzędników, którzy są sprawcami całego tego zamieszania i narazili ich na spore koszty. Wydając zgodę na podział pola wprawili machinę w ruch. Państwo Szweda najęli geodetę, podzieli teren na działki i drogi dojazdowe, a kiedy zwrócili się o zatwierdzenie podziału do urzędu - zaczęły się schody. Wówczas pojawiła się wirtualna droga i urzędnicy zaczęli piętrzyć problemy. W sprawę trzeba było zaangażować adwokata, SKO i prokuraturę… A przecież chodziło o tak prostą sprawę, jak podział terenu na działki, zgodnie z Miejskim Planem Zagospodarowania Przestrzennego.
Napisz komentarz
Komentarze