- Po wielu latach przerwy, Rawa Blues wraca w tym roku do dwudniowej formuły. To jednorazowy „wyskok”, czy zostanie tak na dłużej?
- Kiedyś dwudniowa Rawa odbyła się w „Spodku”, myślę że tylko raz (organizowano tak zwane Rozgrzewki w różnych miejscach - przyp. red.), ale teraz ten dwudniowy charakter zrodził się z zupełnie innej potrzeby. Otóż, chcę pokazać, że w bluesie są również wirtuozi, a najlepiej do tego nadaje się dobra, akustyczna sala. W „Spodku” będzie więc po staremu, natomiast wykorzystamy również genialną akustykę nowej sali NOSPR-u, jej kameralność - pomimo, że pomieści 1800 osób i zaprezentujemy wykonawców w sposób akustyczny, pokazując ich wirtuozerię, pokazując to, że dźwięk nie zależy od wzmacniacza, od gitary elektrycznej, ale od palców; że wokal może być niczym nie przytłumiony, żadną mocną sekcją; że można grać fortissimo, piano - co w takiej sali wyjdzie, a w „Spodku” niekoniecznie. Chcę powrócić do tego, co robiłem w latach dziewięćdziesiątych, czyli „symphonic bluesa”. Wymyśliłem taką formułę grania. Nie chodziło tylko o to, by grać z orkiestrą, ale takżo o wprowadzanie innej harmonii. Blues niejednemu kojarzy się z triadą, a chcę przypomnieć że tę triadę wprowadzili do bluesa dopiero biali, aby go troszeczkę skomercjalizować. Komponowałem wtedy w tonice, mając na uwadze różne riffy, a nie prostą harmonię. Potem z Bronkiem Dużym żeśmy siadali i robiliśmy dowolne harmonie. To nazywałem wówczas „symphonic bluesem”. Miałem swoją orkiestrę kameralną, w której grały przede wszystkim dziewczyny. Po latach chcę przypomnieć, że coś takiego już miało miejsce, ale na Zachodzie, a nie w Polsce. Dwa razy zagrałem z tym projektem na Rawie i nigdzie więcej w kraju... Na pewno będzie się dużo działo i co najważniejsze: znowu połączę dwie rzeczy - mojego „symphonic bluesa” i 30 - lecie Shakin’ Dudiego. Pewna dziewczyna spytała się mnie: Czy pan to jest ten „Shakin’ Dudek”? (śmiech). Rzeczywiście: tak w dwóch słowach można określić ten koncert. To będzie przede wszystkim Dudek - bluesman, ale również na koniec zagramy trzy - cztery utwory Shakin’ Dudi, nawet „Ziuta”, które pokażę jak można zagrać bluesowo.
- „Ziuta” też doczeka się symfonicznej wersji?
- Tak, oczywiście. Z orkiestrą, w innej harmonii, bardziej w bluesowej, chyba że jeszcze Krzesimir coś tam swojego dorzuci.
- Jak z perspektywy czasu patrzy Pan na swój symfoniczny album „New Vision of Blues”?
- Nadal uważam, że jest bardzo dobry. Muszę zdradzić pewną tajemnicę, bo ja nigdy nie byłem zadowolony ze swojego wokalu. A tu była taka sytuacja, że dwa dni wcześniej graliśmy na festiwalu i strasznie zachrypłem. Kiedy obudziliśmy się rano, nie mogłem wydobyć z siebie głosu. Nasz ówczesny menadżer Thomas Ruf mówi: „Jak ty to zaśpiewasz?” Byłem trochę przerażony, ale pomyślałem: Nie no, będzie dobrze”. I kiedy przyszliśmy na krótką próbę, nagle zauważyłem, że mam niesamowity „sound”, taki szeroki... No i rzeczywiście na tej płycie jest to niezłe.
- W katowickim „Spodku” blues znów nabierze różnych barw: z jednej strony żywiołowy Robert Randolph, z drugiej - Blind Boys of Alabama, a nie można również pominąć chiacowskiego bluesa w wykonaniu Shawna Holta, syna wielkiego bluesmana Magika Slima...
- Przede wszystkim ta Rawa znowu ma swój inny charakter. Ona co roku coś przekazuje, bo Rawa Blues ma również edukować publiczność. Będzie w tym roku gospel, ale taki, który wyszedł już z pewnych ram, ponieważ Blind Boys of Alabama współpracują nawet z gwiazdami pop, są przez nie zapraszani do nagrań, czy na koncerty. Natomiast Robert Randolph wykorzystuje pedal steel guitar - instrument, który na południu Stanów Zjednoczonych wykorzystywany był podczas mszy zamiast organów. Wiedziałem, że na tym „miękkim” instrumencie można świetnie harmonizować, ale nie sądziłem, że da się zagrać na nim tak ostro, jak robi to właśnie Robert Randolph. On gra na tej gitarze jak Jimi Hendrix. Razem z jego Family Band dadzą strasznego kopa. Będziemy mieli totalne zróżnicowanie. A swoje dołoży jeszcze do tych gwiazd Shawn Holt, który zagra z The Teardrops. Oni byli już na Rawie z Magikiem Slimem, ale Shawn pokazuje jak w nowoczesny sposób może brzmieć klasyczny chicagowski blues. Jednym z ważnych elementów tego stylu jest riff gitarowy i on ten riff pięknie pokazuje, a przy tym świetnie śpiewa. Bardzo dobrze improwizuje, no i ten zespół: wychowany w Chicago, oni mają ten timing.
- Od kilku lat podkreśla Pan rodzinny klimat tej imprezy...
- Ktoś mi kiedyś powiedział: „Irek, nie mów tylko, że to rodzinny festiwal, bo ludzie nie będą przychodzili”. A właśnie tędy droga, dlatego że Rawa Blues - tak jak wspominałem wcześniej - ma w pewnym sensie charakter edukacyjny. I żeby dobrze zrozumieć bluesa, żeby nim zarazić młodych - trzeba przyjść na Rawę. Tam nie ma żadnego piwa, żadnych dopalaczy...
- Jak postrzega Pan przyszłość tego festiwalu?
- Można powiedzieć, że wcześniej były dwa etapy Rawy. Najpierw ogólnopolski festiwal, który sam się kręcił i ja nawet nie byłem jego właścicielem, bo za komuny nie można było mieć czegoś swojego. Odbywało się to więc pod patronatem studentów, stamtąd się jakieś pieniądze brały... Potem zgłosiłem to jako swój festiwal i on był samowystarczalny, czyli wpływ z biletów co najmniej „zerował” koszty imprezy. Ale od paru lat pozwoliłem sobie na droższych wykonawców, a od trzech lat - na bardzo drogich artystów. Teraz pomagają mi Miasto Katowice oraz Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Jeśli tam znajdę zrozumienie dla roli tego festiwalu - jestem w stanie nadal podnosić poprzeczkę, chociaż już - na przykład poprzez nagrodę „Keeping The Blues Alive” - Rawa Blues jest festiwalem uznanym na świecie, największym w zamkniętym pomieszczeniu, ze świetną realizacją telewizyjną. Myślę, że jesteśmy jeszcze w stanie coś wprowadzić... Gdyby ta dwudniowa formuła się sprawdziała, gdyby okazało się, że jest zapotrzebowanie na takie koncerty - to może znów zdobylibyśmy jakieś laury... Powiem nieskromnie: nie ma lepszego festiwalu bluesowego (uśmiech).
- Jednego można być pewnym: Rawa Blues nie wyprowadzi się ze stolicy Górnego Śląska.
- Nie, nie, nie.., Kiedyś już Nina Terentiew proponowała mi coś takiego, w czasach gdy „Dwójka” bezpośrednio transmitowała festiwal. Zażartowałem wtedy, czy mam razem z rzeką to przenieść? Nie ma szans, żebym zabrał stąd Rawę Blues. Jestem katowiczaninem z dziada pradziada, będę robił to dla Katowic, no i również dla wszystkich... Blues jest tak różnoraki, że warto temu poświęcić czas, a ludzie którzy przychodzą na Rawę na pewno dowiedzą się czegoś, czego nie dowiedzieliby się ani z radia, ani z telewizji. Jedyną szansę usłyszenia pewnych rzeczy mają właśnie na Rawie...
rozmawiał: Robert Dłucik
Napisz komentarz
Komentarze