- Jaka była pańska mama?
- Była niezwykle dobrą, ciepłą i wrażliwą osobą. Taką ją pamiętają krewni, przyjaciele, współpracownicy z Urzędu Miasta. Nigdy o nikim nie powiedziała złego słowa. Ufała ludziom. Była przy tym bardzo dobrym specjalistą. Przez ćwierć wieku wspinała się po szczeblach urzędniczej kariery w rudzkim Urzędzie Miasta.
- Pamięta pan czas przed śmiercią mamy?
- Okres przed śmiercią był dla niej bardzo trudny. Chorowała, czuła się przemęczona, miała sporo pracy nad budżetem miasta.
- Narzekała na atmosferę w pracy?
- Mama nigdy nie narzekała, ale pewnych spraw nie dało się ukryć. Wiedzieliśmy, że miała bardzo dużo obowiązków zawodowych, była zmęczona, smutna, potem dowiedzieliśmy się, że atmosfera w pracy nie była najlepsza. Z tego co się dowiedziałem, odsuwano ją od ważnych spraw, nie informowano albo mylnie powiadamiano o terminach zarządów. Tworzono atmosferę braku zaufania, ignorowano ją. Wyobrażam sobie, że bardzo źle się z tym czuła. Dla człowieka prostolinijnego, otwartego coś takiego może być zabójcze. Z wypowiedzi radnych wywnioskowałem, że chciano się jej pozbyć, a kiedy radni nie spełnili oczekiwań pani prezydent i nie odwołali mamy, to pojawiło się to oświadczenie w prasie. Być może wcześniej ktoś podważył zaufanie do mojej mamy, ktoś miał ambicje, a nie miał skrupułów, a była kandydatka na jej miejsce i trzeba to było sfinalizować. Nikt nie liczył się wówczas z mamy uczuciami.
- Jakie były relacje między Pana mamą, a prezydent Grażyną Dziedzic?
- Słyszałem, że pani prezydent nie lubiła mojej mamy.
- Wobec ogromu tragedii, takie pytania zawsze brzmią banalnie, ale proszę powiedzieć, jak Pan przeżył tamte dramatyczne dni. Najpierw cała Ruda Śląska dowiaduje się, że pana mama przywłaszczyła sobie miliony z kasy miasta, a w dzień później mama umiera…
- Nie wyobraża Pan sobie, jak trudno jest stracić kogoś tak bardzo bliskiego, a jednocześnie mierzyć się z tymi wszystkimi kłamstwami, pomówieniami, medialną nagonką. Nawet w trakcie pogrzebu odebrano mojej mamie prawa do pochówku ze sztandarem miasta. Odebrano mamie nie tylko honory i przywileje, ale przede wszystkim szacunek. A przecież obowiązuje zasada domniemania niewinności. Nawet kiedy ukazała się informacja o umorzeniu śledztwa z braku podstaw do stwierdzenia popełnienia przestępstwa, co oznacza, że mama nie dopuściła się żadnego działania na szkodę miasta, nie było po stronie osób odpowiedzialnych za jej śmierć refleksji, tylko położono większy nacisk w prasie przychylnej pani prezydent na fakt niewyjaśnionego zaginięcia tych 2,5 mln zł.
- Myśli Pan, że gdyby dano mamie szansę wyjaśnienia wątpliwości, nie doszłoby do wybuchu „afery” finansowej?
- Wierzę, że gdyby mojej mamie faktycznie dano tylko szansę na spotkanie z panią Prezydent, a pani Prezydent chciała się spotkać, to sprawa by się wyjaśniła. Ale nikt jej tej szansy nie dał. Pismo wystosowane przez panią Prezydent do mamy zostało napisane trzeciego lutego (2012 rok - przyp. red.). Stempel pocztowy jest z niedzieli piątego lutego. List nadano na całodobowej poczcie w Katowicach. List dotarł do domu już po śmierci mojej mamy. Szóstego lutego pani prezydent była nieuchwytna w urzędzie, siódmego spotkała się z radnymi, aby poinformować ich, że zamierza odwołać ze stanowiska moją mamę, ósmego w mediach i na stronie internetowej miasta pojawiła się informacja, że Lucyna Mróz jest podejrzana o przywłaszczenie pieniędzy z kasy magistratu. Teraz, z perspektywy tych dwóch lat, nie sądzę, by w interesie miasta było ujawnienie, że te pieniądze - na przykład - nigdy nie zniknęły, ale nadal są na kontach, że może są inaczej zaksięgowane, ale są. Zachęcam do uważnego przeczytania protokołów z komisji Rewizyjnej z dni 14, 20, 22.02.2012r znajdujących się na BIP miasta. Wypowiadają się tam różne osoby i jak się dobrze wczytać, to okazuje się, że nic w tym dziwnym zaginięciu pieniędzy nie jest oczywiste, nawet kwota, która cały czas się zmieniała. Może ktoś powiedział o jedno słowo za dużo, a potem sztucznie próbowano do tego dorobić na siłę historię, a kiedy na skutek tych działań umarła mama, to udowodnienie jej kradzieży stało się już koniecznością. W moim odczuciu to była prowokacja, która przerosła prowokatorów, bo doprowadziła do śmierci człowieka.
- Prokuratura uniewinniła Pana mamę, ale z ludzkiej pamięci trudno będzie wymazać pamiętne zdanie, że Lucyna Mróz przywłaszczyła sobie milion złotych.
- Od umorzenia sprawy przez prokuraturę w Gliwicach minęło już trochę czasu. Nie ukrywam, że przez cały ten czas liczyłem na ruch ze strony pani prezydent i na nieoficjalne lub oficjalne przeprosiny. Nie ukrywam również, że razem z rodziną rozważamy możliwość podjęcia odpowiednich kroków prawnych. Co do „Wiadomości Rudzkich” to pierwsze działania podjąłem w kwietniu ubiegłego roku. W odpowiedzi na moje żądanie zadośćuczynienia i przeprosin otrzymałem odpowiedź od pełnomocnika gazety o takiej, między innymi, treści: „(...) nie można się zgodzić, iż materiał prasowy o nieprawidłowościach w pionie finansowym magistratu miasta Ruda Śląska naruszył kogokolwiek dobro osobiste, w szczególności Pani Lucyny Mróz (…)”. Niestety nie udało mi się dojść do ugodowego porozumienia z WR, pozew trafił do sądu. Dowodem w sprawie będą między innymi akta spraw prokuratorskich. Sądzę, że Sąd w Rudzie w miarę możliwości wyznaczy w najbliższym czasie rozprawę.
- Jak odniesie się Pan do sugestii, że Lucyna Mróz pozostawiała list, w którym przeprasza władze miasta za zaistniałą sytuację?
- Jest to informacja nieprawdziwa. Nie ma i nie było żadnego listu pożegnalnego zawierającego jakiekolwiek przeprosiny adresowane do władz miasta czy też zawierającego przyznanie się do winy. Informacja o rzekomych przeprosinach władz miasta pojawiła się w artykule Gazety Wyborczej z dnia 10.04.2012 i nie wierzę, by był to samodzielny pomysł tej gazety. Po wystosowaniu do redaktora naczelnego gazety nakazu sprostowania tej informacji, fragment ten został usunięty. Nie zmienia to jednak faktu, iż informacja ta trafiła do szerokiej opinii publicznej oraz została podana również, z tego co pamiętam, w lokalnych mediach. Jedynie w „Prawdzie o Rudzie Śląskiej” dano mi szansę odniesienia się wówczas do tych kłamliwych zapisów.
- Co jest w tym liście?
- Z listu wynika, że mama o żadnych zarzutach wobec siebie nie wiedziała. Dowiedziała się dopiero z prasy. Była zdruzgotana sytuacją, że nikt wcześniej z nią na ten temat nie rozmawiał. Mama napisała w liście, że załamała ją informacja, która ukazała się w mediach. W liście mama wykropkowała też nazwiska dwóch osób, z kontekstu zapisu wynika, że negatywnie związanych z jej śmiercią. Jest to nadal dla mnie bardzo bolesna lektura.
Prowokacja, która przerosła prowokatorów
Po dwóch latach śledztwa, prokuratura umorzyła śledztwo w sprawie domniemanego wyprowadzenia z kasy miasta 2,5 mln zł. Władze miasta, a ich śladem część mediów, oskarżyły o przywłaszczenie pieniędzy ówczesną skarbnik miasta. W dzień po skierowaniu sprawy do prokuratury, Lucyna Mróz zmarła. Trzeba było dwóch lat, aby skarbniczka została oczyszczona z zarzutów, ale autorzy tej nagonki, nadal sprawują swoje urzędy i - jak na razie - nie ponieśli kary. Z Szymonem Mróz, synem Lucyny Mróz, rozmawia Jerzy Filar
- 19.05.2020 13:36
Reklama
Napisz komentarz
Komentarze