- W każdej kampanii wyborczej obietnice sypią się gęsto, lecz z ich realizacją bywa różnie. Czy zmiany w ustawie o referendum lokalnym miały dać mieszkańcom do ręki bat na nieuczciwych polityków?
- To spore uproszczenie. Z deklaracji projektodawców zmian w przepisach o referendum lokalnym wynika, że chodziło o zwiększenie udziału mieszkańców w procesach demokracji bezpośredniej w ogóle. Istotnie jednak, ułatwieniom miały ulec również procedury odwoływania, m.in. rad gmin oraz wójtów/burmistrzów. Instytucję referendum lokalnego przewidziano już w ustawie z dnia 8 marca 1990 r. o samorządzie terytorialnym. Szczegółowe uregulowania ulegały licznym zmianom, które zaowocowały funkcjonującą od 15 września 2000 r. ustawą o referendum lokalnym. Pomimo upływu 30 lat referenda w Polsce nadal są rzadkością, a już te wiążące dla władz w szczególności. Dlatego wielokrotnie podnoszono - głównie przez organizacje pozarządowe - postulat dokonania stosownych zmian w przepisach.
- Czy naprawdę jest aż tak źle?
- Według autorów opracowania „Referendum lokalne: czas na reformę” w kadencji 2014-2018 mieszkańcy gmin decydowali o odwołaniu 45 organów wykonawczych i 15 stanowiących, czyli rad gmin. Mając na uwadze, że w Polsce funkcjonuje 2477 gmin to iście śladowe ilości. Co ważne średnio tylko 11% tych referendów było ważne! Trudno oszacować liczbę inicjatyw, które w ogóle nie doszły do skutku, bo np. grupa mieszkańców nie zdążyła w ustawowym terminie zebrać odpowiedniej liczby podpisów. Z powyższego wynika, że weryfikacja obietnic wyborczych włodarzy w trakcie trwania kadencji samorządu jest niezwykle trudna.
- Zmienić miał to projekt ustawy zakładający szereg modyfikacji oraz dodanie nowych przepisów w tej materii, które miały wejść w życie na początku tego roku.
- Istotnie, 29 października 2021 r. do laski marszałkowskiej wpłyną poselski projekt ustawy o zmianie ustawy o referendum lokalnym (druk nr 1768). Najpoważniejsze modyfikacje przepisów miały polegać na zmniejszeniu o połowę liczby obywateli niezbędnych do zainicjowania referendum (art. 4), z 10% do 5% uprawnionych do głosowania mieszkańców gminy albo powiatu i z 5% do 2,5% w przypadku województwa, wydłużeniu terminu na zebranie podpisów mieszkańców popierających referendum z 60 dni do 6 miesięcy (art. 14 ust. 1), likwidacji progów frekwencyjnych warunkujących wiążący charakter wyniku referendum lokalnego (art. 55 ustawy) oraz wprowadzenie reguły maksymalnie dwóch referendum w czasie trwania kadencji. Po licznych zmianach w procesie legislacyjnym, ustawa miała zostać poddana pod głosowanie na posiedzeniu Sejmu w kwietniu 2023 r., jednak spadła z porządku obrad. Prace w poprzedniej kadencji nie zostały zakończone, więc zgodnie z zasadą dyskontynuacji nowo wybrany Sejm tą ustawa się nie zajmie.
- Jaka jest pana ocena tych regulacji?
- Kierunek zmian był zasadniczo dobry, jednak diabeł tkwi w szczegółach. Przykładowo wydłużenie czasu na zbieranie podpisów zasługuje na aprobatę, bo to zawsze żmudny proces, o który rozbija się wiele inicjatyw. Dążąc jednak do zniesienia wymogu frekwencyjnego, wynoszącego 3/5 liczby biorących udział w wyborze odwoływanego organu, projektodawcy wylali dziecko z kąpielą. Takie rozwiązanie wprowadziłoby chaos w samorządach, co nie uszło uwadze ekspertów z Biura Analiz Sejmowych. W efekcie poprawek zamiast zniesienia, pozostawiono wymóg na dotychczasowym poziomie. Rozsądniejszym rozwiązaniem byłoby jak się wydaje obniżenie progu np. do 2/5 zamiast jego likwidacji. Zmiany przepisów dotyczących referendum lokalnego są potrzebne, ale bez robienia rewolucji.
Rozmawiał Jerzy Filar
Adam Myszor - radca prawny wpisany na listę Okręgowej Izby Radców Prawnych w Katowicach, wieloletni pracownik sądu rejonowego oraz urzędu miejskiego, uczestnik licznych szkoleń organizowanych przez Ministerstwo Sprawiedliwości oraz Krajową Szkołę Sądownictwa i Prokuratury, w kadencji 2010-2014 radny powiatowy, obecnie radny Gminy Wyry.
Napisz komentarz
Komentarze