Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
sobota, 21 grudnia 2024 14:39
PRZECZYTAJ!
Reklama

Zahartowana przez życie

Wiek? To tylko metryka. Kolejna kartka wyrwana z kalendarza, która przypomina, ile to już lat minęło. Czasami zapisanych stron jest mało, a człowiek zachowuje się, jakby było ich o wiele więcej. A czasami na odwrót. Znajdą się tacy, co powiedzą, że niektórych rzeczy z racji wieku już nie wypada. Bo przecież senior nie powinien tego robić, tak wyglądać. To chyba zazdrość... Patrząc na mieszkającą w Mikołowie Walentynę Kozioł można doświadczyć tego uczucia. Elegancka w każdym calu, świetna figura. Ćwiczy jogę, potrafi zrobić mostek i szpagat, mimo że już ponad 70 lat na karku. Wciąż ma wielkie plany na życie, wciąż chciałaby znaleźć prawdziwą miłość...

Była kiedyś mężatką, ale się nie udało. Ma dwóch synów. Jak sama mawia, poradzi sobie ze wszystkim. Położy panele, zrobi kiełbasę, uszyje ubrania, skręci meble. Nie ma się co dziwić. W jej podświadomości tkwi głęboko zakorzeniona walka o przetrwanie.

Urodziła się bowiem na Syberii.

Spędziła tam pierwsze 5,5 roku swojego życia. Niewiele wprawdzie z tego okresu pamięta, jej mama też niechętnie wracała do wspomnień. Dziś sama się dziwi, jak mogły przeżyć w lepiance zbudowanej z gliny i krowiego łajna, gdy na zewnątrz panowała temperatura - 50 stopni. Nie było ogrzewania, kożuchów, kalorycznego pożywienia. Z zakamarków pamięci na światło dzienne próbują się przedostać migawki z dzieciństwa. A to mama idzie kilometr po wodę, a to tata. Rosjanin śpiewa pieśni płynąc na łodzi. Nie daje o sobie zapomnieć dawne poczucie głodu, ciągle tli się strach, że może zabraknąć jedzenia.

- Mieszkam sama, a na zimę zrobiłam 170 słoików. I po co? Daje mi to jakieś poczucie bezpieczeństwa. Mogłabym i przez miesiąc nie wychodzić z domu. Są tam kompoty, konfitury, przetwory kwaśne i w zalewie. Wszystko, co potrzebne do tego, by przeżyć. Moja mama tak robiła, robi tak i siostra. Zdarza się, że odczuwam ból w stopach. Czuję się tak, jakbym wciąż chodziła po twardym, zbitym stepie. Czasami dopada mnie też znajome z tamtych czasów uczucie słabości. Mama pracowała 
w sowchozie, a ja z młodszym rodzeństwem siedzieliśmy sami, bez żadnych zabawek. Było głodno i zimno, byłyśmy słabe. Od lepianki nie mogliśmy się oddalić, bo na zewnątrz grasowały równie głodne wilki. Miałam bardzo cienkie włosy i ropiejące wrzody na ciele, które nie chciały się zagoić - mówi Walentyna Kozioł

Do dziś pamięta, jak przyjechała do Polski.

- Wieczorem pociąg zatrzymał się na dworcu w Grajewie i zobaczyłam piękny, duży budynek. Wszystko wokół oświetlały 3 latarnie. W domu wujka, u którego się zatrzymaliśmy, największe wrażenie na mnie zrobiła podłoga. Nie było na niej gliny, a jasne, czyste deski. A w sypialni łóżko z bieluteńką pościelą. Wciąż czuje miękkość tego materiału. Bałam się wtedy zasnąć, myślałam, że gdy się obudzę, wszystko zniknie, że to jakaś bajka. Po raz pierwszy też kąpałam się w wannie z ciepłą wodą. Nakarmiono nas do syta - wspomina. 

Czy potem było już wszystko dobrze? Skądże znowu!

Do głosu doszły straszne kompleksy, poczucie niższości i osamotnienia, które trwało całe lata. Aż skończyło się terapią. 

- W pewnym momencie życia postanowiłam napisać książkę „Z ziemi nieludzkiej do Polski”. Zrobiłam to w hołdzie dla mamy, która spędziła tam 17 lat życia. Mama niechętnie wspominała lata spędzone na Syberii, ale to, co opowiedziała było tak przejmujące, że gdy zderzyło się z tym, co sama zapamiętałam, to wysiadłam psychicznie - opowiada pani Walentyna.

Psycholog zalecił jej, by zrobiła coś dla siebie.

I tak znalazła się w programie „Sanatorium miłości”.

- Nie pojechałam tam, by przeżyć jakiś romans, lecz by nabrać pewności siebie, poukładać sobie pewne rzeczy w głowie. Spotkałam się z taką życzliwością zarówno ze strony ekipy filmowej, jak i współuczestników oraz widzów, że wróciłam podbudowana i silniejsza psychicznie. To była przygoda życia - opowiada. 

Pani Walentyna nie czuje się gwiazdą. W ludziach pociąga ją mądrość i uczciwość. Nie lubi obłudy i kłamstwa. Zawsze była bardzo pracowita. Pracowała w domu kultury, w zakładzie produkcji papieru. Była kierownikiem klubu MiniMax. Najwięcej satysfakcji sprawiło jej prowadzenie istniejącej 20 lat wypożyczalni strojów karnawałowych dla dzieci i dorosłych. 

Pani Walentyna ma poczucie, że w życiu wiele osiągnęła, na dodatek własnymi rękoma. I z pewnością to nie koniec jej dokonań. Nie jest osobą, która usiądzie w bujanym fotelu i będzie się patrzeć w okno. Woli inaczej spędzać czas.

Liliana Laske-Mikuśkiewicz


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

PRZECZYTAJ
Reklama
Reklama
Reklama