Była kiedyś mężatką, ale się nie udało. Ma dwóch synów. Jak sama mawia, poradzi sobie ze wszystkim. Położy panele, zrobi kiełbasę, uszyje ubrania, skręci meble. Nie ma się co dziwić. W jej podświadomości tkwi głęboko zakorzeniona walka o przetrwanie.
Urodziła się bowiem na Syberii.
Spędziła tam pierwsze 5,5 roku swojego życia. Niewiele wprawdzie z tego okresu pamięta, jej mama też niechętnie wracała do wspomnień. Dziś sama się dziwi, jak mogły przeżyć w lepiance zbudowanej z gliny i krowiego łajna, gdy na zewnątrz panowała temperatura - 50 stopni. Nie było ogrzewania, kożuchów, kalorycznego pożywienia. Z zakamarków pamięci na światło dzienne próbują się przedostać migawki z dzieciństwa. A to mama idzie kilometr po wodę, a to tata. Rosjanin śpiewa pieśni płynąc na łodzi. Nie daje o sobie zapomnieć dawne poczucie głodu, ciągle tli się strach, że może zabraknąć jedzenia.
- Mieszkam sama, a na zimę zrobiłam 170 słoików. I po co? Daje mi to jakieś poczucie bezpieczeństwa. Mogłabym i przez miesiąc nie wychodzić z domu. Są tam kompoty, konfitury, przetwory kwaśne i w zalewie. Wszystko, co potrzebne do tego, by przeżyć. Moja mama tak robiła, robi tak i siostra. Zdarza się, że odczuwam ból w stopach. Czuję się tak, jakbym wciąż chodziła po twardym, zbitym stepie. Czasami dopada mnie też znajome z tamtych czasów uczucie słabości. Mama pracowała
w sowchozie, a ja z młodszym rodzeństwem siedzieliśmy sami, bez żadnych zabawek. Było głodno i zimno, byłyśmy słabe. Od lepianki nie mogliśmy się oddalić, bo na zewnątrz grasowały równie głodne wilki. Miałam bardzo cienkie włosy i ropiejące wrzody na ciele, które nie chciały się zagoić - mówi Walentyna Kozioł.
Do dziś pamięta, jak przyjechała do Polski.
- Wieczorem pociąg zatrzymał się na dworcu w Grajewie i zobaczyłam piękny, duży budynek. Wszystko wokół oświetlały 3 latarnie. W domu wujka, u którego się zatrzymaliśmy, największe wrażenie na mnie zrobiła podłoga. Nie było na niej gliny, a jasne, czyste deski. A w sypialni łóżko z bieluteńką pościelą. Wciąż czuje miękkość tego materiału. Bałam się wtedy zasnąć, myślałam, że gdy się obudzę, wszystko zniknie, że to jakaś bajka. Po raz pierwszy też kąpałam się w wannie z ciepłą wodą. Nakarmiono nas do syta - wspomina.
Czy potem było już wszystko dobrze? Skądże znowu!
Do głosu doszły straszne kompleksy, poczucie niższości i osamotnienia, które trwało całe lata. Aż skończyło się terapią.
- W pewnym momencie życia postanowiłam napisać książkę „Z ziemi nieludzkiej do Polski”. Zrobiłam to w hołdzie dla mamy, która spędziła tam 17 lat życia. Mama niechętnie wspominała lata spędzone na Syberii, ale to, co opowiedziała było tak przejmujące, że gdy zderzyło się z tym, co sama zapamiętałam, to wysiadłam psychicznie - opowiada pani Walentyna.
Psycholog zalecił jej, by zrobiła coś dla siebie.
I tak znalazła się w programie „Sanatorium miłości”.
- Nie pojechałam tam, by przeżyć jakiś romans, lecz by nabrać pewności siebie, poukładać sobie pewne rzeczy w głowie. Spotkałam się z taką życzliwością zarówno ze strony ekipy filmowej, jak i współuczestników oraz widzów, że wróciłam podbudowana i silniejsza psychicznie. To była przygoda życia - opowiada.
Pani Walentyna nie czuje się gwiazdą. W ludziach pociąga ją mądrość i uczciwość. Nie lubi obłudy i kłamstwa. Zawsze była bardzo pracowita. Pracowała w domu kultury, w zakładzie produkcji papieru. Była kierownikiem klubu MiniMax. Najwięcej satysfakcji sprawiło jej prowadzenie istniejącej 20 lat wypożyczalni strojów karnawałowych dla dzieci i dorosłych.
Pani Walentyna ma poczucie, że w życiu wiele osiągnęła, na dodatek własnymi rękoma. I z pewnością to nie koniec jej dokonań. Nie jest osobą, która usiądzie w bujanym fotelu i będzie się patrzeć w okno. Woli inaczej spędzać czas.
Liliana Laske-Mikuśkiewicz
Napisz komentarz
Komentarze