Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
poniedziałek, 30 grudnia 2024 18:07
PRZECZYTAJ!
Reklama

W naszej rodzinie aktywność publiczną mamy w genach

Rozmowa z Julią Kloc-Kondracką, radną Sejmiku Województwa Śląskiego, kandydatką do Sejmu RP.

- Niektóre nazwiska przyciągają wyborców. W pani przypadku chyba też tak jest, bo na plakatach wyborczych nazwisko „Kloc” jest zapisane o wiele większą czcionką niż „Kondracka”.

- Moje panieńskie nazwisko zapisane jest większą czcionką z dwóch powodów. Po pierwsze i najważniejsze, kiedy w 2014 roku po raz pierwszy zostałam radną Sejmiku Województwa Śląskiego nie byłam jeszcze mężatką. Wyborcy zapamiętali mnie jako Julię Kloc, a w marketingu politycznym jest szalenie ważne, aby ludzie kojarzyli nazwisko z konkretną osobą. Większa czcionka przy pierwszym członie obecnego nazwiska ma upewnić wyborców, że ja to ja - ta sama Julia Kloc, którą pamiętają z wcześniejszych wyborów. I druga rzecz, nazwisko męża jest dosyć długie. Gdybyśmy chcieli zachować je na plakacie takiej samej wielkości czcionką, materiały wyborcze musiałyby mieć ze dwa metry szerokości.

- Dlaczego w ogóle zdecydowała się pani na start w wyborach do Sejmu? Nie lepiej było pozostać w sejmiku? W końcu to też polityka, ale taka mniejsza, bliższa sprawom mieszkańców. No i nie tak brutalna...

- To prawda, że sejmik wojewódzki jest najlepszą lekcją wiedzy na temat mieszkańców oraz problemów i wyzwań przed jakimi stoi nasz region. Pamiętajmy jednak, że środki i narzędzia do ich skutecznego rozwiązywania są na poziomie centralnym. Wielu kandydatów do Sejmu zapowiada, że będzie walczyć o śląskie sprawy, choć tak naprawdę niewiele o nich wiedzą. Po dwóch kadencjach w Sejmiku wiem sporo na temat Śląska i nadszedł czas, aby powalczyć o nasz region w wyższej lidze. W Sejmie mogę zdziałać więcej i stąd decyzja o starcie w wyborach. Na moich plakatach można przeczytać hasło: dla rodzin, Śląska i Polski. Nie jest to slogan wyborczy, ale mój plan działania. Natomiast nie przesadzajmy z tą brutalnością polityki. Ślązaczki są twardymi kobietami...

- Konkurencja jest bardzo silna. I nie mówię tu tylko o Mirosławie Dużym z Koalicji Obywatelskiej, ale też o kandydatach PiS z wyższych miejsc na liście. Bolesław Piecha z Rybnika, dwóch wiceministrów z Raciborza, posłanka Teresa Glenc z powiatu wodzisławskiego, poseł Grzegorz Matusiak z Jastrzębia-Zdroju. Oni uważają, że tort jest ich i nie za bardzo chcą dopuścić kogoś do podziału. Jak chce się pani przez nich przebić?

- Nie traktuję koleżanek i kolegów z listy wyborczej, jako konkurencji. Skuteczna polityka musi być grą zespołową, gdzie najważniejszy jest wynik drużyny, a nie popisy gwiazd. Przez lata byłam w Sejmiku szefową komisji do spraw sportu. Widziałam wiele turniejów, gdzie drużyny przegrywały mecze, ponieważ dla zawodników ważniejszy był sam występ na boisku niż wynik końcowy. W polityce jest podobnie. Wiadomo, że każdy kandydat chce się dostać do Sejmu, ale nadrzędnym celem dla nas, dla kandydatów Prawa i Sprawiedliwości, jest osiągnięcie w skali kraju dobrego wyniku, który pozwoli nam kontynuować dobre zmiany dla Polski. Nie chcę się przez nikogo przebijać. Wszystkim kandydatom z listy PiS życzę dobrych wyników, bo tylko tak wypracujemy większość sejmową, a o to przecież chodzi w wyborach.

- Mężczyzn zazwyczaj nikt nie pyta, jak godzą role ojców z polityką. Dlatego nie chciałem pytać jak polityka wpływa na pani macierzyństwo. Z drugiej strony akcentuje pani przywiązanie do tradycyjnych wartości, do rodziny. Mówi pani, że rodzina nie jest fanaberią. W takim razie jak z tym jest? Udaje się to, czy też może czasem pojawia się myśl: „jestem w złym miejscu, powinnam być teraz ze swoimi dziećmi”?

- Takie myśli pojawiają się w głowie każdej, odpowiedzialnej matki. Chcemy dla naszych dzieci jak najlepiej, ale zawsze mamy wewnętrzne poczucie, że powinnyśmy dać z siebie jeszcze więcej. Jestem matką, radną i managerem w dużej, prywatnej firmie. Łączenie aktywności społecznej z pracą na wysokich obrotach i życiem rodzinnym nie jest łatwe, ale możliwe. Trzeba sobie tylko dobrze poukładać priorytety i na samej górze umieścić rodzinę.

- Swego czasu Izabela Kloc rządziła strukturami PiS w naszym regionie. To do niej musieli ustawiać się w kolejce samorządowcy, którzy chcieli wystartować w wyborach z namaszczeniem Prawa i Sprawiedliwości. Czy silna osobowość pani matki i wpływy, które ma w PiS, bardziej pomagają czy przeszkadzają w kampanii wyborczej?

- Ze względu na obwiązki w Parlamencie Europejskim moja mama nie angażuje się bezpośrednio w kampanię wyborczą, ale jej wsparcie jest dla mnie ważne i cenne. Mama była senatorem, posłem, teraz jest europosłem. Na Śląsku trudno znaleźć człowieka z większym doświadczeniem politycznym. To prawda, że mama ma silną osobowość i wpływy, ale w kontekście mojej kampanii nie są to przeszkody, lecz atuty.

- Pytam o to również z tego względu, bo pewnie nie raz odnoszono panią do pani matki. Czy to jest męczące? To ciągłe porównywanie? Czy pani czuje, jakby uczestniczyła w jakiejś rywalizacji ze swoją mamą?

- Moja mama nie jest pierwszym politykiem w naszej rodzinie. Aktywność publiczną mamy w genach, a wśród naszych przodków jest, m.in. Walenty Cieślik, powstaniec i poseł na Sejm w okresie międzywojennym. Akurat do niego trudno jest się porównywać wszystkim współczesnym politykom, bo nawet jak na tamte, trudne czasy odradzającej się polskiej państwowości, był postacią niezwykłą. Patriotyzm był dla niego powinnością i obowiązkiem, do tego stopnia, że przepisał część swojego prywatnego majątku na rzecz powstającej infrastruktury państwa. Natomiast jeśli chodzi o moje relacje z mamą, nie nazwałabym ich rywalizacją. Ja do Brukseli się nie wybieram, a w naszej rodzinie posłem do Parlamentu Europejskiego chce zostać tylko mój pięcioletni syn Wojtuś. Jestem za to przekonana, że razem możemy stworzyć wartość dodaną dla Śląska, taki efekt politycznej synergii zbudowanej na relacjach: matka - córka i europoseł - poseł. Do mamy często zwracają się mieszkańcy, samorządowcy albo konkretne środowiska z prośbą o pomoc w rozwiązaniu jakiegoś problemu. Mama interweniuje, ale Bruksela to nie jest poziom polityki, z którego można na przykład przyspieszyć remont lokalnej drogi. To są sprawy dla posła. Idę do Sejmu po to, aby problemy które ludzie powierzają Klocom, nie pozostały bez echa. To kolejna cecha genetyczna naszej rodziny - jeśli się za coś zabieramy, angażujemy się w to na sto procent. 

Rozmawiał: Jerzy Filar


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Mirosława Winter 11.10.2023 19:25
Bardzo ładna merytoryczna wypowiedź Julii Kloc, to młoda zaangażowana osoba ma mnóstwo werwy jak również pomysłów które może wykorzystać w Sejmie, bedzie zwracała uwagi odnośnie wszystkich spraw dla Śląska i okolic, trzeba zaufać i dać szansę na lepszą przyszłość dla wszystkich ludzi dla Miast, województw, wsi to bardzo ważne...głosujcie na Julie Kloc-Konracka, młodość szansa na lepsze plany, pomysły i zaangażowanie się w pomoc wszystkim...pozdrawiam powodzenia życzę ❤️🇵🇱❤️🇵🇱🙋‍♀️

PRZECZYTAJ
Reklama
Reklama
Reklama