Zmagania czołowych kolarzy świata w Tour de Pologne zacząłem obserwować od 2008 roku. Wtedy impreza ta była organizowana we wrześniu. Po obejrzeniu kilku transmisji telewizyjnych z etapów rozgrywanych na wschodzie i południu kraju, bliżej zainteresowałem się tym wyścigiem.
Kiedy w 2010 roku, peleton TdP zawitał na Śląsk, pomyślałem, że byłoby super dopingować kolarzy na trasie i to na „żywo”.
Pamiętam, jak chciałem wybrać się na etap, z Sosnowca do Katowic, ale w tym dniu przebywałem jeszcze na wakacjach i nie było mi dane obejrzeć światowej czołówki zawodników na żywo. Mimo to postanowiłem, że w każdym następnym roku, gdy tylko impreza zawita do naszego regionu, a meta zostanie zlokalizowana w Katowicach, to na pewno się na nim pojawię. I tak też się stało. Rok później 2 sierpnia pojawiłem się po raz pierwszy na trybunach przy „świątyni sprintu” koło „Spodka”. „Świątynią sprintu” został nazwany odcinek, którym zawodnicy mknęli z dużą prędkością do linii mety przy Alei Korfantego. Na etapie tym zawodnicy wyruszyli z Będzina, a do przejechania mieli 135 kilometrów, po drogach Zagłębia i Śląska. W Katowicach zostało im do pokonania osiem okrążeń, więc barwny peleton można było obserwować z wysokości trybun kilka razy. Ja, jak na pierwszy raz zajmowałem miejsce przy samej barierce oddzielającej trybuny od szosy. Nie było mi tam za wygodnie, bo czułem na swoich plecach cały tłum kibiców, ale pozytywem było to, że gdy zawodnicy wjeżdżali na każdą kolejną rundę, mogłem usłyszeć charakterystyczny szum ich „szosówek” z bliska, a dodatkowo przyjrzeć się temu, co dzieje się później na trybunach, gdy w telewizji widać tylko ścigających się zawodników.
Zabawa była „na całego”.
Znakomita oprawa muzyczna, wspaniała atmosfera, co chwilę hostessy obdarowywały kibiców gadżetami w postaci kolorowych łapek, kapeluszy, balonów w kształcie pałeczki służące do dopingu najlepszym kolarzom, a spiker przed każdym kolejnym wjazdem kolarzy na rundę zachęcał publiczność do żywiołowego dopingu. Pamięta, że zwyciężył Niemiec, Marcel Kittel, a główna grupa mknęła do mety z prędkością przekraczającą 90 km/h. Po zakończonym etapie, tłum kibiców udał się na ceremonię dekoracji. Niestety nie udało mi się dojrzeć ani zrobić zdjęcia w trakcie dekoracji zawodników, bo byłem wtedy zbyt daleko od sceny. Ot, błędy nowicjusza!
W kolejnych edycjach również miałem okazję pojawić się na mecie w Katowicach, a było to w latach 2012, 2013, 2014, 2017, 2018 i 2019. Za każdym razem atmosfera na trybunach była znakomita. Dodatkowo w roku 2018 i 2019 gościłem też na sprinterskich finiszach w Zabrzu obok stadionu Górnika. Wtedy rywalizacja zaczynała się na Stadionie Śląskim w Chorzowie, a kolarze zahaczyli też o powiat mikołowski przejeżdżając przez Paniowy, Bujaków, Ornontowice i Orzesze.
Najbardziej w mojej pamięci zapadła data 5 sierpnia 2019 roku.
Wówczas w Bełku na drodze prowadzącej w kierunku Palowic, doszło do tragedii. W wyniku poważnej kraksy na trasie, poniósł śmierć jeden z obiecujących młodych belgijskich talentów, zaledwie 22-letni Bjorg Lambrecht. Tego dnia na niektórych odcinkach trasy panowały trudne warunki, gdyż momentami zawodnicy musieli zmagać się z intensywnymi opadami deszczu. Będąc w Zabrzu, początkowo nic nie wiedziałem, ale spoglądając od czasu do czasu na sportowe portale internetowe, w których można było śledzić relację live, trafiałem na niepokojące informacje. Ponadto otrzymywałem nowe wiadomości od znajomego, który towarzyszył wyścigowi. Gdy po zakończonym etapie oczekiwaliśmy na dekorację, „dostałem” SMS-a z informacją, że wspomniany belgijski zawodnik po fatalnej kraksie w Bełku zmarł na stole operacyjnym w rybnickim szpitalu. Gdy kilka chwil później potwierdził to pod zabrzańskim stadionem spiker, nastąpiła wielka cisza, a na twarzach publiczności widać było szok i niedowierzanie.
Nikt się nie spodziewał, że na wyścigu takiej rangi, może dojść do takiego dramatu.
Na wieść o tym tragicznym zdarzeniu, zawodnicy wszystkich grup podjęli decyzję, by w związku z tym dramatem, zrezygnować z ceremonii dekoracji. Z tego też powodu, następnego dnia organizatorzy postanowili zneutralizować etap z Jaworzna do Kocierza tzn. wszyscy uczestnicy nie ścigali się tylko spokojnie go przejechali, a ponadto na 48 kilometrze cały peleton zatrzymał się, by uczcić pamięć Lambrechta, który właśnie po przejechaniu tego dystansu dnia poprzedniego wypadł z trasy.
Następna okazja do tego by zobaczyć Tour de Pologne na żywo nadarzyła się w tym roku. Podczas prezentacji tegorocznej trasy, a szczególnie ostatniego etapu z Zabrza do Krakowa, spotkała mnie miła niespodzianka. Okazało się, że trasa będzie wiodła przez powiat mikołowski, a jedną z miejscowości były Łaziska Górne.
Nigdy nie myślałem, że ten wyścig przejedzie dosłownie pod oknami mojego domu.
Mało tego, w mojej rodzinnej miejscowości zlokalizowana została premia górska. „Takiej okazji nie mogę przegapić, by zobaczyć zawodowy peleton w akcji” tym bardziej, że bramkę premii górskiej III kategorii zlokalizowano niecały kilometr od mojego domu. W dniu finałowego etapu na mecie premii byłem prawie godzinę wcześniej przed planowanym przyjazdem kolarzy, by móc zająć w miarę dogodne dla siebie miejsce. Z każdą minutą przybywało coraz więcej kibiców, a kiedy nadszedł moment przejazdu ucieczki, a następnie peletonu od strony Orzesza, głośny doping niósł się praktycznie od skrzyżowania z ulicą Myśliwską, aż do zakrętu za miejscem ulokowanej premii.
Odchodząc od rywalizacji kolarzy, będąc na kilku finiszach w Katowicach i Zabrzu, udało mi się pozyskać trochę wyścigowych pamiątek. Koszulki rowerowe, w których do dzisiaj jeżdżę na rowerze, dwie wyjściowe, drobne akcesoria i gadżety... Ponadto miałem okazję zwiedzić mobilne muzeum tego wyścigu zlokalizowane na mecie etapu, w którym znajdowały się cenne eksponaty oraz cała historia tych zawodów. M.in. można było zobaczyć w gablocie żółtą koszulkę z autografem zwycięzcy tej imprezy w roku 2018, Mistrza Świata z roku 2014 – Michała Kwiatkowskiego.
Na kolarstwo dzisiaj jest moda.
Wielkie toury można oglądać w telewizji, a kamery zajrzą wszędzie. Uważam jednak, że gdy jest ku temu okazja, raz w roku warto obejrzeć najlepszy światowy peleton z bliska, tuż przy trasie. Choć przejazd kolarzy trwa raptem kilka sekund, to na pewno po takim wydarzeniu zostają miłe wspomnienia, tym bardziej, że kolejna taka okazja może się następnym razem nie przytrafić, a jeśli nawet się przytrafi, to za kilka lat.
Dawida Porwolika wysłuchał: Tadeusz Piątkowski
Napisz komentarz
Komentarze