Statystyki są nieubłagane. W ubiegłym miesiącu Global Energy Monitor (GEM) opublikował artykuł o sytuacji elektrowni węglowych w Chinach. Wynika z niego, że Państwo Środka nie zamierza ograniczać ich liczby, a wręcz przeciwnie - chce otwierać kolejne. Nie dotyczy to zresztą tylko Chin. Także Japonia, która zweryfikowała swoje podejście do energetyki po katastrofie w Fukushimie, planuje otwarcie 40 elektrowni węglowych. Generalnie, poza Unią Europejską, paliwa kopalne mają się nieźle. Szacuje się, że w ciągu najbliższych trzech lat na świecie może rozpocząć działalność ponad 300 nowych kopalń węgla kamiennego. Jedna trzecia jest w budowie, a pozostałe na różnych etapach planowania. Najwięcej węglowych inwestycji powstanie w Australii, Indiach, Chinach, RPA, Indonezji, USA, a także Bangladeszu, Wietnamie, Pakistanie, krajach bałkańskich, Turcji, a nawet Wielkiej Brytanii, gdzie wydano pierwszą od 30 lat zgodę na uruchomienie zakładu wydobywczego. Czy to oznacza, że liderzy tych krajów stracili rozsądek albo zawiązali spisek i świadomie wiodą naszą planetę ku klimatycznej zagładzie? Trudno w to uwierzyć. Chińczycy i inni nie robią światu na złość. Po prostu rozpędzili gospodarkę do tempa, którego nie da się odwrócić ani nawet zahamować. Ten gigantyczny, globalny boom potrzebuje energii. W takich ilościach i przy obecnych cenach, największą część popytu mogą zaspokoić jedynie paliwa kopalne. Rzecz jasna, trzeba zadbać o unowocześnianie procesów technologicznych, aby minimalizować emisję gazów cieplarnianych. Równolegle należy zmieniać proporcje w koszyku energetycznym na rzecz odnawialnych źródeł energii. I tak się dzieje. Przykładem może być Polska. Realizowane przez rząd programy, jak „Twój prąd” albo „Czyste powietrze” mają realny wpływ na jakość środowiska, a z drugiej strony budują w społeczeństwie klimat przyzwolenia dla transformacji energetycznej. Polska angażuje się też w inwestycje gazowe, ponieważ błękitne paliwo jest najlepszym ogniwem w przechodzeniu od węgla do odnawialnych źródeł energii. To są procesy skuteczne, ale rozpisane na dekady.
Przestawienie globalnej energetyki na zielone tory zapowiada się, jako największe przedsięwzięcie gospodarcze w historii świata. Mówimy o gigantycznych pieniądzach oraz o procesach społecznych, kulturowych i demograficznych, których konsekwencji nie jesteśmy w stanie nawet przewidzieć. Zmiany są nieuchronne, ale każdy fałszywy krok to ryzyko ściągnięcia na ludzkość problemów, z których ocieplenie klimatu może okazać się najmniejszą dolegliwością. Unia Europejska zdaje się nie widzieć tego zagrożenia. Już sam pomysł pełnej dekarbonizacji jest ryzykowny dla unijnej gospodarki, ale brukselskiej elity idą krok dalej i zamierzają odejść od gazu. Rezygnację z kredytowania tej branży zapowiedział niedawno Europejski Bank Inwestycyjny. Trudno o bardziej jaskrawy przykład na wprzęgnięcie unijnej gospodarki w jarzmo „zielonej” ideologii.
Unia Europejska chce wytyczyć dla świata kierunek, ale tą drogą - póki co - nikt nie zamierza pójść. Warto jeszcze raz wrócić do ustaleń GEM. W ciągu osiemnastu miesięcy, do czerwca tego roku, Chiny zwiększyły udział energetyki opartej na węglu o 42,9 gigawata. W tym samym czasie świat zredukował moce z tego źródła o 8,1 GW. Oznacza to, że w skali globalnej energia z węgla wzrosła o ponad 36 GW. Nic nie wskazuje na to, że w ciągu najbliższych lat coś się zmieni w tej statystyce. W samych tylko Chinach w budowie znajduje się aż 121,3 gigawatów mocy wytwórczych z węgla. Jak w tej sytuacji ocenić wysiłek, jaki na rzecz redukcji dwutlenku węgla podejmuje Bruksela? Z globalnego punktu widzenia nie ma on żadnego znaczenia. Natomiast z naszej perspektywy takie samoograniczenie jest - delikatnie mówiąc - nieodpowiedzialne, bo negatywnie wpływa na konkurencyjność unijnej gospodarki. Z oczywistych powodów największą ofiarę poniesie Polska, ze względu na duży udział paliw kopalnych w energetyce. Emanuel Macron oświadczył niedawno, że współpraca między Unią Europejską a Chinami w zakresie zmian klimatycznych jest decydująca. Co miał na myśli francuski przywódca? Jeśli w Unii Europejskiej zostanie zamknięty dostęp do węgla i gazu, fabryki przeniosą się w inne części świata, w tym do Chin. Na własne życzenie pozbawimy się roli silnego gospodarczego gracza i pozwolimy rozwinąć skrzydła Pekinowi i innym. Tak będzie wyglądała europejsko-chińska współpraca, jeśli Unia nie otrząśnie się w porę z utopijnego, „zielonego” snu. W drugiej połowie XX wieku Europa Zachodnia była gospodarczym liderem świata. Swój sukces zawdzięczała, m.in. doskonałemu wyczuciu mechanizmów gospodarki rynkowej oraz rozpoznaniu potrzeb innych krajów. Teraz ten kapitał ulega stopniowej, ale trwałej erozji. Unia Europejska odchodzi od swoich wolnościowych korzeni sięgając po mechanizmy stosowane przez kraje komunistyczne, gdzie podstawą rozwoju gospodarki było centralne planowanie. W imię ochrony klimatu Bruksela narzuca system regulacji, które okaleczają tradycyjny przemysł i utrudniają wolny handel. Nieuchronnie doprowadzi to do osłabienia Unii Europejskiej. Skutkiem ubocznym forsowanej przez Brukselę radykalnej polityki ekologicznej może być bieda i niepokoje społeczne. Na to nie możemy sobie pozwolić. Jeszcze jest czas na otrzeźwienie, ale pod jednym warunkiem. Podejmując polityczne i gospodarcze decyzje unijne elity muszą kierować się rozumem, a nie utopijną ideą.
Izabela Kloc
Poseł do Parlamentu Europejskiego
Napisz komentarz
Komentarze