W lutym 22-letni chłopak zastrzelił się na ogródku przy stadionie AKS Mikołów. Syna znalazł ojciec. Leżał w altance w kałuży krwi. Ojciec zadzwonił na alarmowy 112. Zrelacjonował dyspozytorowi pogotowia, jaka jest sytuacja i że nie ma sensu podejmować reanimacji. Służby przyjechały bardzo szybko. Policja, prokurator i pogotowie. W karetce było dwóch ratowników medycznych. Na potrzeby śledztwa potwierdzili, że chłopak nie żyje, ale nie mieli uprawnień, aby wystawić kartę zgonu. To może zrobić tylko lekarz. Ratownicy odjechali. Tymczasem policjanci pojechali do domu zmarłego, aby poszukać listu pożegnalnego albo innego śladu sugerującego, że chłopak chciał popełnić samobójstwo. W tym czasie inna ekipa mundurowych, którzy została przy zwłokach, jeszcze raz wezwała pogotowie. Znów przyjechali ratownicy medyczni, którzy w niczym nie mogli pomóc. Był środek lutowej nocy. Minus 14 stopni. Chłopak leżał w kałuży zakrzepłej krwi. Rodzina nie chciała opuścić tego miejsca, policja nie mogła.
W prawie stutysięcznym powiecie mikołowskim nie było lekarza, który mógłby przyjechać i stwierdzić zgon.
W końcu ojciec zmarłego pojechał ze szwagrem do znajomej lekarki. Dała się namówić choć miała wątpliwości, czy nie łamie procedur i nie wchodzi w czyjeś kompetencje. Wystawiła kartę zgonu. O wpół do piątej nad ranem ciało zabrała firma pogrzebowa. Ile czekaliby, gdyby nie mieli znajomej lekarki? Aż się obudzi jakiś lekarz w Mikołowie? Artykuł wzbudził sporo emocji i wątpliwości. Niektórzy czytelnicy sugerowali, że historia jest trochę naciągana, bo przecież w powiecie mikołowskim działa nocna i świąteczna opieka medyczna. Mamy dla nich kolejną historię.
W sobotę w nocy naszej Czytelniczce zmarła teściowa.
Zadzwoniła do świątecznej opieki medycznej. Tam jej powiedziano, że kartę zgonu powinien wystawić lekarz opieki paliatywnej. Zadzwoniła do niego. Okazało się, że jest na szkoleniu w Zakopanem i powiedział, że taki dokument powinien wystawić lekarz z mikołowskiej opieki świątecznej. Zadzwoniła tam ponownie. I znów odprawiono ją z kwitkiem. Spróbowała u innych lekarzy. Żaden nie chciał przyjechać. Wszyscy odsyłali do mikołowskiej opieki świątecznej. W końcu nasza Czytelniczka zagroziła, że zgłosi sprawę na policję. To poskutkowało.
Przyjechał lekarz, ale z… Knurowa. Od śmierci teściowej minęło siedem godzin.
Nie komentujemy tej sytuacji. Bo co tu można jeszcze dodać. Być może po wyborach, kolejne władze powiatu dojdą do wniosku, że w prawie stutysięcznej społeczności przydałby się etatowy koroner. (jf)
Napisz komentarz
Komentarze