- Zarzut jest jednak konkretny.
- Nie do końca. Licencję maklera papierów wartościowych mam od 19 lat. Dziesięć lat temu na rok zawieszono mi uprawnienia do wykonywania zawodu na rok. Można powiedzieć, że to rodzaj upomnienia administracyjnego za naruszenia wewnętrznych regulaminów domu maklerskiego.
- O co poszło?
- Dom maklerski w którym pracowałem zarządzał portfelami klientów. KNF uznała, że powinien poinformować klientów o zastosowanej konstrukcji finansowej przy transakcji niepublicznymi wtedy akcjami PZU SA. Chodziło o to, że duży bank chciał kupić spory pakiet akcji w jednej transakcji, a nie podpisywać kilkaset umów z naszymi klientami. Wprowadziliśmy wtedy pośrednika, który kupił akcje po 315 zł z portfeli klientów i zaraz sprzedał je po tej samej cenie klientowi. Pośrednikiem była spółka zależna od osób pracujących w domu maklerskim. Komisja Nadzoru Finansowego uznała, że mogliśmy to zrobić dopiero po poinformowaniu klientów i nałożyła na dom maklerski karę pieniężną przy okazji zawieszając na rok dwie licencje maklerskie, w tym moją. 300 tysięcy wydaje się sporą kwotą, ale warto zauważyć, że transakcje miały wartość powyżej kilkudziesięciu milionów złotych. Cały czas pracowałem w tym domu maklerskim, a po roku moje uprawnienia zostały automatycznie odwieszone. Jestem wpisany na listę maklerów, nr licencji 1779. W tej sprawie nikt nie stracił pieniędzy, klienci zarobili, żaden z nich nie złożył nawet reklamacji.
- Dlaczego nie ujawnił Pan wcześniej tego incydentu z przeszłości?
- Nigdy nie ukrywałem tej informacji. Jest ona publiczna i powszechnie znana. Mniej więcej od pół roku wiedziałem, ze są plany wykorzystania jej w kampanii wyborczej.
- Autor łączy wątki z przeszłości z Pana obecną pracą.
- To jest ewidentna, dziennikarska manipulacja. Pracuję w spółce, która domaga się ponad miliarda złotych odszkodowania od Skarbu Państwa i spółki Polska Grupa Energetyczna. Reprezentujemy przed sądami ponad 20 tys. pracowników branży energetycznej. Zajmowałem się relacjami ze związkami zawodowymi, do współpracy przekonałem ponad 40 związków z całej Polski i tysiące ludzi. To jest duża, prestiżowa i skomplikowana sprawa, precedens w skali kraju. Nic dziwnego, że interesują się nią ministerstwa sprawiedliwości i finansów, bo bronimy ludzi, którzy czują się poszkodowani przez państwo. Nie ma to nic wspólnego z historią sprzed dziesięciu lat.
- Skieruje Pan przeciwko dziennikarzowi sprawę do sądu?
- W trybie wyborczym na pewno nie, bo szkoda mi na to czasu. Natomiast rozważam takie rozwiązanie po wyborach, w trybie cywilnym. Ta publikacja zaszkodziła nie tylko mnie, ale mogła także negatywnie wpłynąć na wizerunek firm i instytucji uczestniczących w procesach, gdzie stawką jest ponad miliard złotych.
- Komitet Wyborczy Skuteczni, którego jest Pan liderem, też zamierza sięgnąć po czarny pijar?
- Nie zamierzamy bawić się w brudną kampanię choć moglibyśmy mieszkańcom przypomnieć, jak to burmistrz wplątał się w romans ze swoją sekretarką, a kiedy została jego kochanką załatwił jej w urzędzie pracę za większe pieniądze. Nie poruszaliśmy tego wątku w kampanii, bo uznaliśmy że Mikołów najadł się już dość wstydu przez pana Piechulę. Czy wystarczy wykąpać się w fontannie, żeby zmyć ten wstyd?
Napisz komentarz
Komentarze