- W poprzednich wyborach przeprowadził Pan widowiskową, ale przegraną kampanię wyborczą. Wystartuje Pan ponownie na stanowisko wójta Gminy Wyry?
- Nie wykluczam takiej ewentualności. Jednak na podjęcie tego typu decyzji wpływa wiele czynników. Kiedy zakładasz rodzinę, bierzesz odpowiedzialność już nie tyko za siebie, ale również za swoich najbliższych. To uczy pokory i pozwala pewne rzeczy przewartościować. Poza pracą zawodową i działalnością prospołeczną poświęcam również czas na pomoc żonie w prowadzeniu rodzinnego biznesu. Swoich planów i ambicji związanych ze startem na wójta nie odłożyłem jeszcze na półkę, ale wszystko musi mieć tzw. „ręce i nogi”. Na ostateczną decyzję jest jeszcze trochę czasu.
- Może być ciężko, bo trochę Pan wypadł z lokalnego politycznego obiegu.
- Nie trzeba pełnić żadnych funkcji w samorządzie, żeby działać dla lokalnej społeczności. Wielokrotnie powtarzałem, że nie jestem przyspawany do stołka. Przez ostatnie cztery lata jako mieszkaniec aktywnie uczestniczyłem w życiu gminy i powiatu, po prostu w miejscowych mediach było mnie mniej. Jako naczelnik Kancelarii Prezydenta Świętochłowic, ale jednocześnie mieszkaniec Gostyni uczestnicząc w procesie tworzenia Górnośląsko-Zagłębiowskiej Metropolii, wielokrotnie kontaktowałem się z lokalnymi włodarzami. Mowa nie tylko o burmistrzach Mikołowa czy Łazisk, ale również o Barbarze Prasoł, wójt Gminy Wyry. Są projekty, które należy realizować ponad podziałami. Na pewno jednym z nich jest nasza Metropolia.
- Niezależnie od decyzji związanej ze startem na wójta, w radzie Gminy Wyry wciąż jest pięciu radnych, których wprowadził Pan na rajcowskie stołki. To jedna trzecia całej rady. Jaka będzie ich polityczna przyszłość?
- Każdy komitet wyborczy, szczególnie w realiach jednomandatowych okręgów do rady gminy, to zazwyczaj tygiel różnych osobowości. Mówi się, że w polityce nie ma miejsca na przyjaźń, choć osobiście uważam inaczej. Sytuacja wyborczej porażki pozwala powiedzieć „sprawdzam” i z perspektywy czasu ocenić lojalność nie tyko w stosunku do mnie osobiście ale i do wyborców, którzy przecież głosowali na określony projekt, chcieli konkretnych zmian. Część chłopaków poszła swoją drogą, którą już niedługo zweryfikują wyborcy. Cieszę się, że tak popularni i aktywni radni jak przewodniczący komisji gostyńskiej Piotr Profaska czy Tomasz Fityka nadal chcą grać w mojej drużynie. Tym bardziej, że obaj dostali propozycje startu z komitetu urzędującej wójt, z którego start wiele by im ułatwił, bo pozbyliby się potencjalnej konkurencji. Mocno wierzę w to, że na dłuższą metę taka lojalność popłaca.
- Przez 4 lata pełnił Pan funkcję radnego powiatowego. Jak ocenia Pan obecną sytuację w starostwie?
- Powiatowa scena polityczna od lat jest zabetonowana i mimo pojedynczych osób, które chcą jakichkolwiek zmian, aktorzy na tej scenie praktycznie się nie zmieniają. To sprawia, że i „widzowie” są znudzeni, a „artyści” grają na przysłowiowe „aby aby”. Dotyczy to zarówno koalicji rządzącej jak i ław opozycyjnych, tym bardziej, że w obecnych warunkach trudno stwierdzić, kto jest kim. Zmiana wyłącznie na stanowisku starosty niewiele wniesie, jeśli system myślenia i rządzenia pozostanie taki sam. Póki co taką jakościową zmianę zaproponowało środowisko Prawa i Sprawiedliwości, które jednak najpierw musi uporać się z problemami we własnych szeregach. Jeśli to zrobią szybko i skutecznie, oceniam ich szanse wyborcze wysoko, bo i w krajowej polityce PiS jest na fali. Sukcesu wyborczego na pewno nie powtórzy PSL, który ostatnio skorzystał z tzw. magicznej pierwszej strony na karcie wyborczej. Szansą lokalnej Platformy Obywatelskiej na przyzwoity wynik może być jedynie ucieczka w mylące dla wyborców chwyty marketingowe w stylu Mateusz Adam Myszor sprzed czterech lat. Wątpię jednak, by wyborcy dali się nabrać drugi raz na taki numer. Powiatowe tuzy z GiP i OKS jak zwykle zrobią swoje.
Rozmawiała: Beata Leśniewska
Napisz komentarz
Komentarze