W centrum Mikołowa, oprócz ciekawej starówki i zielonych plant, znajduje się także część przemysłowa. W części śródmieścia zwanej Nowym Światem, funkcjonuje kilkadziesiąt mniejszych i większych firm. W mikołowskiej „strefie ekonomicznej” prawdziwą perłą jest Lumatech. Firma powstała od zera. Dziś jest cenionym graczem na rynku technologii i materiałów dla przemysłu drzewnego oraz meblarskiego. Zatrudnia około stu osób. Rozwojowi firmy, zza płotu przyglądają się mieszkańcy ulicy Nowy Świat. Lumatech widzą jak na dłoni i słyszą.
Brzęk blach, świst przemieszczających się trocin w rurach transportowych, głośne wentylatory, hałas pracujących maszyn i tak dzień w dzień. Bywa, że w święta i niedziele, był okres, że także nocą.
Teoretycznie sprawa powinna być prosta. Poziom hałasu można przecież zmierzyć. Jeżeli jego natężenie przekroczy dopuszczalny próg, można sięgnąć po przepisy, nakazy, zakazy, kary itp. Ale sprawa prosta nie jest. Ustalanie, czy Lumatech pracuje za głośno, trwa od sześciu lat, choć geneza konfliktu, jaki wokół tego urósł, sięga znacznie głębiej. Miejscowy plan zagospodarowania przestrzennego z 1992 roku, zakazywał prowadzenia działalności przemysłowej szkodliwej lub uciążliwej dla sąsiednich terenów mieszkalnych. Lumatech na tym terenie rozpoczął inwestycje w 2003r. W jednym ze sprostowań opublikowanych w prasie, adwokat firmy wyjaśnił, że w tamtym okresie przedsiębiorstwo zajmowało się tylko handlem i działało zgodnie z prawem. Od 2004 roku Lumatech i inne zakłady, instalujące się na Nowym Świecie, nie musiały się już martwić zakazami. Władze miasta uchwaliły nowe plany przestrzenne pozwalające na prowadzenie w tej części Mikołowa działalności usługowej, rzemieślniczej i przemysłowej.
Ludźmi mieszkającymi na obrzeżach „strefy ekonomicznej” nikt się nie przejął.
Nie utworzono nawet pasa buforowego między częścią przemysłową a mieszkalną. Gdyby burmistrz Mikołowa wytyczył wówczas zielony pas „ziemi niczyjej”, nie byłoby dzisiejszych problemów. Takie refleksje nie mają już jednak większego sensu. Mleko się rozlało. Firmy się nie przeniosą, a ludzie nie wyprowadzą.
Nawet przeciwnicy Lumatechu przyznają, że właściciel firmy ma wyjątkową smykałkę do interesów. Biznes się rozkręcał, produkcja też. W 2010 roku, mieszkańcy ul. Nowy Świat postanowili walczyć. Ich wrogiem - jak podkreślają - nie jest firma, ale hałas.
- Nam się źle żyje, im źle pracuje przez nasze protesty - mówi Mirosław Chmiel, prezes Stowarzyszenia Mieszkańców Dzielnicy Nowy Świat „Wymyślanka”.
Ten konflikt społeczny obnażył przy okazji, jak nieprecyzyjne i niejednoznaczne są polskie przepisy.
Najpierw należało ustalić instytucję, która ma prawo do wyznaczania progu dopuszczalnego hałasu. Okazało się, że jest to kompetencja starosty powiatowego. Upłynęło jednak sporo czasu, zanim została wydana pierwsza decyzja regulująca normy dopuszczalnego hałasu. Na początek starostwo uwikłało się w długotrwałe, żmudne i chyba niepotrzebne procedury ustalania, kto ze strony mieszkańców może być stroną w tym postępowaniu. Chodziło o ustalenie następców prawnych po zmarłych właścicielach jednej z nieruchomości. Co to ma wspólnego z decyzją o dopuszczalnym poziomie hałasu? Gdyby mieszkańcy nie byli prawnymi właścicielami domu to oznacza, że firma za płotem może testować silniki do odrzutowców?
W końcu starosta wydał decyzję o dopuszczalnym poziomie hałasu. Właściciel firmy się od niej odwołał i wygrał. Przy czym, Samorządowe Kolegium Odwoławcze nie przyznało racji Lumatechowi, ale wskazało na błędy formalne w decyzji starosty. Taka sama sytuacja powtórzyła się jeszcze raz. Spór o decybele utknął w urzędniczych biurkach, a między mieszkańcami a właścicielem firmy coraz bardziej iskrzyło. Po zgłoszeniu o łamaniu ciszy nocnej, musiał się tłumaczyć na komendzie policji. W końcu zmierzono także natężenie hałasu.
W jednej z prób wyniósł on 60 decybeli i przekroczył o 10 punktów dopuszczalny próg. W innym badaniu (z powiadomieniem o terminie przeprowadzenia badań), hałas zmieścił się w normie.
W ubiegłym roku starosta po raz trzeci wydał decyzję. Firma może hałasować do 50 decybeli w dzień i do 40 nocą. Właściciel Lumatechu tradycyjnie odwołał się od tej decyzji, ale tym razem SKO nie dostrzegło uchybień w decyzji starosty. Czy to oznacza, że mieszkańcy Nowego Świata mogą od teraz pootwierać na oścież okna i cieszyć się wiosennym słońcem i ciszą? Oczywiście, że nie. Od decyzji SKO można odwołać się do sądu. A jeżeli zapadnie wyrok niekorzystny dla firmy, można apelować do wyższej instancji, a później do sądu kasacyjnego. Sprawa nie będzie prosta. W gąszczu przepisów karnych, miejscowych, środowiskowych itp., każdy znajdzie coś na swoją korzyść. Oby w tym zamieszaniu nie umknęła sprawa najważniejsza, do której zrozumienia nie potrzeba dyplomu prawnika: hałas niszczy zdrowie, narusza mir domowy i nie pozwala na właściwy wypoczynek.
Jerzy Filar
Napisz komentarz
Komentarze