Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
czwartek, 4 lipca 2024 15:17
PRZECZYTAJ!
Reklama

Wojna i (nie)pokój

Chcieliśmy się dowiedzieć w starostwie, jak wygląda w naszym powiecie kwestia schronów na wypadek wojny, ale zostaliśmy odprawieni z kwitkiem. Kilkanaście dni temu rząd utajnił takie informacji.
Wojna i (nie)pokój

Dożyliśmy czasów, kiedy tekst o schronach na wypadek wojny nie jest ciekawostkową „zapchajdziurą”, ale ważnym materiałem informacyjnym. Rosjanie i ich psychopatyczny przywódca odarli nas ze złudzeń, że ostatnie dekady względnego pokoju były trwałą tendencją, a nie jedynie dziejową anomalią. Patrząc na przekazy z Ukrainy zmieniło się też nasze wyobrażenie o wojnie. Wmawiano nam, że współczesny konflikt będzie polegał na atomowej zagładzie albo na konwencjonalnych, punktowych starciach między nowoczesnymi armiami.

Hordy Putina udowodniły, że w kwestii wojny nic się nie zmieniło od 80 lat.

Wciąż obowiązuje taktyka spalonej ziemi, pancernych frontów i bezwzględnej brutalności wobec ludności cywilnej. Poprzednie wojny na początku toczyły się na terenie jednego kraju, a później rozlały się na cały kontynent i świat. Musimy być gotowi na taki scenariusz. Najbardziej przejmującym obrazem z Ukrainy jest bezradność cywilów, którzy nie mają gdzie się schować przed bombami albo giną pod gruzami, jeśli schronienie okazało się zawodne. Chcieliśmy zapytać w starostwie, jak wygląda w naszym powiecie kwestia schronów. Zazwyczaj otwarty na kontakty z mediami starosta Mirosław Duży zasłonił się tajemnicą. Spróbowaliśmy u Bartłomieja Depty, naczelnika Wydziału Zarządzania Bezpieczeństwem. Też nie chciał rozmawiać, ponieważ w drugiej połowie marca rząd nakazał utajnienie takich informacje. Już to świadczy, że sytuacja międzynarodowa - delikatnie mówiąc - nie jest ciekawa. Pracownicy starostwa nie chcą z nami rozmawiać, ale nie mogą zabronić przeglądania internetu ani sięgania do własnych wydań archiwalnych.

Nie jest tajemnicą, że w powiecie mikołowskim znajdują się tylko dwa schrony z prawdziwego zdarzenia.

Jeden jest na terenie kopalni Bolesław Śmiały i drugi - bardziej znany - w podziemiach starostwa. Kilka lat temu pisaliśmy o tym obiekcie. Swoją siedzibę mają tam krótkofalowcy, a przed pandemią mikołowska Miejska Placówka Muzealna często organizowała spacery historyczne, w ramach poznawania reliktów zimnej wojny. Schron pod starostwem ma gruby na siedemdziesiąt centymetrów żelbetonowy strop, grodzie, śluzy, filtrowentylatornię i czerpnię powietrza. Pomieszczenie wygląda solidnie, ale może pomieścić zaledwie sto osób. Jeśli schron w „Bolku” jest podobnych rozmiarów, to trudno mówić o skutecznym zapewnieniu schronienia mieszkańcom naszego powiatu, gdyby doszło do najgorszego.

Oczywiście to nie jest problem tylko nasz, ale ogólnopolski.

W całym kraju znajdują się około 40 tys. budowli ochronnych, które są w stanie pomieścić tylko niecałe trzy procent ludności. To bardzo niewiele, a dochodzi do tego problem przygotowania tych pomieszczeń. Większość jest zaniedbana i często nie nadaje się do użytku. Same konstrukcje istnieją nadal, ale zwykle nie działa w nich wentylacja, są zawilgocone i zagrzybione. Obiekty te, budowane w czasach zimnej wojny, po 1989 r. najczęściej nie były już konserwowane, ani remontowane. Co więcej, nie każda „budowla ochronna” jest schronem z prawdziwego zdarzenia - jak w starostwie czy łaziskiej kopalni. W większości są to np. piwnice czy garaże podziemne, które mogą chronić przed kulami czy odłamkami, ale już nie przed bombardowaniem. Dramatycznie przekonali się o tym mieszkańcy Mariupola, którzy w budynkach publicznych szukali schronienia, a znaleźli śmierć pod gruzami.

Inaczej niż w Polsce jest na przykład w Szwecji, która lepiej rozpoznała problemy wynikające ze swojego geopolitycznego położenia.

Kraj ten nie należy do NATO, ale leży blisko Rosji. Oznacza to, że przez lata Szwecja budowała potencjał obronny w oparciu o własne zasoby. I nie chodzi tylko o stan armii, ale także o społeczną świadomość i gotowość do zaakceptowania sytuacji ekstremalnej, jaką jest wojna. Szwecja dysponuje schronami pozwalającymi ochronić ok. 70-85 proc. ludności. Bardzo dobrze funkcjonuje tam także system obrony cywilnej, z którą związany jest co dziesiąty obywatel. W Polsce zaniedbaliśmy ten problem.

Po wstąpieniu do NATO nasze elity polityczne uznały, że wszelkie problemy związane z bezpieczeństwem załatwią za nas Amerykanie.

Natomiast wcześniej, w czasach PRL, nie rozbudowano systemu schronów na miarę 40-milionowego społeczeństwa z innego powodu. W latach zimnej wojny, stratedzy zarówno NATO jak i Układu Warszawskiego, raczej nie liczyli na konwencjonalne starcie między obu blokami. Gdyby doszło do wojny, spodziewano się atomowego armagedonu. Po ucieczce pułkownika Ryszarda Kuklińskiego świat dowiedział się o radzieckich planach nuklearnego ataku na Zachód. Stosunkowo niedawno Amerykanie ujawnili, jak miałaby wyglądać ich odpowiedź. Głównym polem jądrowej konfrontacji stałyby się Niemcy i Polska. Wśród głównych celów NATO było województwo śląskie. Spadłoby na nas ponad sto bomb jądrowych, w tym kilka o dużej mocy. Listę priorytetowych miejsc uderzenia otwierały ośrodki dowodzenia oraz lotniska. Wszystko po to, aby udaremnić Armii Czerwonej przeprowadzenie nuklearnego kontruderzenia. Wśród celów było także gliwickie lotnisko w Trynku. Eksplozja tej bomby zmiotłaby z powierzchni ziemi całe Gliwice. Podmuch wybuchu zniszczyłby również Knurów i zachodnią część Zabrza. Oparzenia trzeciego stopnia masowo wystąpiłyby u mieszkańców w promieniu 11 kilometrów od epicentrum.

W tym kręgu, zaznaczonym na wojskowych mapach, były także Ornontowice i mikołowskie sołectwo Paniowy.

Bilans strat spowodowanych tylko przez wybuch tej jednej bomby szacowano na 96,5 tys. zabitych i 144,5 tys. rannych. Tak miałoby wyglądać pierwsze starcie. Teoretycznie, po takiej hekatombie politycy po obu stronach powinni natychmiast przerwać bombardowania. Czy tak by się stało? Na wszelki wypadek wojskowi przygotowali plan drugiej fali uderzeń. Ich celem miały być w głównej mierze ośrodki miejskie, kopalnie, huty i fabryki. Po tym ataku praktycznie cały Śląsk zamieniłby się w radioaktywne zgliszcza. Do nielicznych wyjątków należałyby niewielkie fragmenty Mikołowa, Orzesza i Wyr. Zasadnicza część naszego powiatu zostałaby zniszczona w wyniku bomby zrzuconej na zakłady przemysłowe w Łaziskach Górnych. To jest plan z czasów zimnej wojny, kiedy naszym wrogiem był Zachód. Teraz żyjemy w innej sytuacji geopolitycznej. Potencjalnym agresorem jest Rosja, kraj zacofany gospodarczo, dręczony problemami społecznymi, pogrążający się w agresywnym nacjonalizmie i dysponujący sześcioma tysiącami głowic nuklearnych. Jeszcze raz podkreślamy, że w normalnych warunkach nigdy nie opublikowaliśmy takiego tekstu, bo po co? Czasy nabrały jednak tempa. Trzeba kierować się dewiza znaną z książek Lee Childa: liczmy na najlepsze, ale szykujmy się na najgorsze.

Jerzy Filar

Foto:  fb MPM

Ostatnie zwiedzanie schronu w starostwie powiatowym Miejska Placówka Muzealna w Mikołowie zorganizowała w 2019 roku. Później wybuchła pandemia i wycieczki zawieszono. Teraz o schronie nie wolno nawet mówić.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
PRZECZYTAJ
Reklama
Reklama
Reklama