Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
piątek, 5 lipca 2024 01:22
PRZECZYTAJ!
Reklama

Śladem naszych puplikacji. Wielka zadyma o rządowe pieniądze.

Od dawna żaden nasz tekst nie wywołał tyle zamieszania, co artykuł sprzed miesiąca o ponad czterech milionach złotych kryzysowego wsparcia, jakie rząd przeznaczył dla powiatu mikołowskiego. Zaskoczeni byli niektórzy samorządowcy, którzy nie kryli oburzenia, że dowiadują się o takich sprawach z gazety. Wyjaśniamy, jaki był przepływ informacji, a przy okazji podpowiadamy, jak o zewnętrzne środki zabiegają samorządowcy w innych miastach.
Śladem naszych puplikacji. Wielka zadyma o rządowe pieniądze.

Jak to możliwe, że wiedzieliśmy o pieniądzach dla gmin, choć nie mieli o tym pojęcia sami samorządowcy? Nasze wydawnictwo ma swoje gazety także w innych miejscowościach województwa śląskiego. Siłą rzeczy musimy wiedzieć, co się dzieje na poziomie lokalnym, ale trzymamy też rękę na regionalnym pulsie.

Na początku grudnia z okolic urzędu wojewódzkiego przyszła informacja, że rząd ma kolejne środki dla samorządów.

Pieniądze miały być dzielone mniej więcej proporcjonalnie między powiaty i miasta na prawach powiatu. Nie była to jeszcze informacja oficjalna, ale wiedziała o tym część dziennikarzy. Powiatowi mikołowskiemu miało przypaść ponad 4 mln zł. O lokalne rekomendacje poproszono polityków partii rządzącej, co na naszym podwórku oznacza europoseł Izabelę Kloc i Adama Lewandowskiego, powiatowego pełnomocnika PiS. Oni zaczęli konsultacje z samorządowcami i działaczami społecznymi w Mikołowie, Orzeszu, Łaziskach Górnych, Ornontowicach i Wyrach. W ten sposób dowiedzieliśmy się, gdzie i jakie konkretne projekty mogą liczyć na rządowe wsparcie. To prawda, że nie wszędzie rozmawiano z burmistrzami. Trudno jednak odmówić radnym czy sołtysom prawa do takich konsultacji. Poza tym, skoro rządzi PiS to wiadomo, że w pierwszej kolejności zapyta
o zdanie „swoich” samorządowców. W polskiej polityce taki mechanizm działa od 30 lat, bez względu na to kto jest u władzy.

Z tego, co wiemy, nie wszystkie samorządy naszego powiatu skorzystały z tej okazji.

W tym numerze gazety opisujemy dwa przypadki. O pozostałych napiszemy za miesiąc, kiedy uzyskamy potwierdzenie o beneficjentach i ostatecznej wysokości przyznanych środków. Nie wiemy też, co się stanie z niewykorzystanymi pieniędzmi z puli powiatu mikołowskiego. Być może wrócą do wojewódzkiej kasy, choć nie można wykluczyć, że zostaną podzielona między gminy naszego powiatu, które zgłosiły wnioski. Niektóre samorządy odrzuciły tę stosunkowo skromną ofertę obawiając się, że zostaną wykluczone z walki o duże pieniądze na kluczowe projekty. Nasi rozmówcy uspokajają, że jedno z drugim nie ma nic wspólnego. To kolejne kryzysowe wsparcie dla samorządu. Można się pogubić w numerach i nazwach tarcz, ale dopóki trwa pandemia rząd będzie uruchamiał następne, bo nie ma innego wyjścia. Jeśli splajtują samorządy, zbankrutuje całe państwo. Reasumując - kto nie złożył teraz wniosku, ten nie dostanie pieniędzy. Nie zmniejszy to ani nie zwiększy szans w innych konkursach.

Jerzy Filar

Jak to robią w Mysłowicach
- u mistrza Śląska w „rwaniu rządowej kasy”
Ponad 37 mln zł na 14 projektów, w tym na budowę schroniska dla zwierząt, gruntowny remont domu kultury, termomodernizację przedszkoli i renowację kamienic w śródmieściu. Ze śląskich miast Mysłowice dostały najwięcej w ramach drugiej części Funduszy Inwestycji Samorządowych. Proporcjonalnie do liczby ludności to niewielkie, 60-tysięczne miasto jest mistrzem Polski. Dla jasności - nie jest to bastion PiS. Prezydentem jest Dariusz Wójtowicz, człowiek o lewicowych poglądach, współzałożyciel Inicjatywy Polskiej Barbary Nowackiej. Do jego największych oponentów zalicza się Tomasz Papaj, przewodniczący Rady Miasta i… szef lokalnego PiS. Jak to możliwe, że do Mysłowic płynie taki strumień pieniędzy? Kluczem jest sam Wójtowicz. Kiedy objął urząd zapowiedział, że nie wyrzeka się poglądów politycznych, ale zawiesza je na kołku na czas prezydentury. Wielu samorządowców tak mówi, ale tylko nieliczni dotrzymują słowa. Prywatnie Wójtowicz nie zgadza się z wieloma pomysłami PiS, ale jako prezydent nie traktuje tego rządu jak dopustu, lecz widzi w nim koło ratunkowe dla miasta, które odziedziczył w fatalnym stanie. Wymijając przeszkodę w postaci lokalnego odłamu PiS, prezydent sobie tylko znanym sposobem znalazł dojście do samego Mateusza Morawieckiego i przekonał go, że warto pochylić się nad Mysłowicami.

Jak to robią w Jastrzębiu
- frontowym mieście wojny PiS z PO
Jastrzębie-Zdrój jest podzielone na pół. W ogólnopolskich wyborach wygrywa zazwyczaj PiS, ale prezydentem jest Anna Hetman z nominacji PO. Na czele Rady Miasta stoi człowiek PiS, ale druga strona ma więcej radnych. W dodatku o wpływy walczą dwaj jastrzębscy posłowie z obu partii. Przyglądając się tamtejszym sesjom Rady Miasta, naszym samorządowcom można jedynie pogratulować sielanki. Tam toczy się prawdziwa ideologiczna wojna. Mimo tego obie strony utrzymują awaryjne kanały łączności. Nie jest tajemnicą, że wiceprezydent z PO konsultuje niektóre sprawy z ważniejszymi radnymi z PiS. I ten mechanizm zadziałał podczas dzielenia pieniędzy z rządowego funduszu. Kilka lat temu w wyniku szkód górniczych uszkodzony został most, który praktycznie odciął mieszkańców jednego z osiedli. Obie strony nieoficjalnie połączyły siły, aby pozyskać kasę na remont. Jastrzębie-Zdrój dostało na tę inwestycję 6 mln zł. Ludzie się cieszą, a oba obozy przypisują sobie sukces. Morał z tych historii jest taki, że przynajmniej na lokalnym szczeblu rozsądek powinien zwyciężać nad ambicjami.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
PRZECZYTAJ
Reklama
Reklama
Reklama