Jest takie przysłowie, że jak chcesz rozśmieszyć Pana Boga opowiedz mu o swoich planach. Państwo Wróbel jadąc w listopadzie ubiegłego roku do Sopotni Wielkiej na groby najbliższych nie planowali niczego wielkiego. Podobnie, jak miliony polskich rodzin. Zapalić znicze, powspominać zmarłych, spotkać się z żywymi
i wracać do domu.
44-letni Krzysztof Wróbel myślami już był z kolegami z OSP Orzesze-Zgoń. Lubił swoja pracę. Był znany z odwagi, ale strażacy z krwi i kości wiedzą, że ryzyko jest wpisane w ich zawód. Wielokrotnie brał udział w akcjach, gdzie stawką było ludzkie życie. Tacy jak on wydawali się niezniszczalni. Życie pisze jednak swoje scenariusze. Każdemu z nas zdarzały się dziesiątki takich sytuacji, ale los wybrał Krzysztofa. Nieszczęśliwie się przewrócił i znieruchomiał. Diagnoza lekarzy ze Szpitala Powiatowego w Żywcu była jednoznaczna - paraliż czterokończynowy. Tetraplegia, czyli całkowity niedowład nóg oraz częściowy rąk. Zniesione też zostało również czucie poniżej linii piersi. Z Żywca przewieziono go do kliniki w Piekarach Śląskich, gdzie przebywał do połowy maja tego roku.
Najgorsze były pierwsze tygodnie. Walczył o każdy samodzielny oddech.
- Opiekowałam się Krzysztofem, kiedy nie był w stanie nawet ruszyć palcem - wspomina Urszula Wróbel, żona Krzysztofa - Przewijałam i karmiłam jak nowo narodzone dziecko. Nie dość, że miałam sparaliżowanego męża, to jeszcze w marcu pojawił się koronawirus. Trzeba było się przyzwyczaić do nowych standardów życia i pracy. Czas pandemii był i nadal jest trudnym okresem dla nas wszystkich. Starałam się dostosować do obowiązujących zaleceń szpitalnych i nie poddawać się wszechobecnej histerii.
Przyjaciele i znajomi mówią, że Krzysztofa nie da się nie lubić. Koleżeński, z zasadami, z dystansem do siebie. Z wielkim poczuciem humoru. Człowiek o wielkim sercu. Pomagał wszystkim ludziom, którzy go o cokolwiek prosili. Teraz, przykuty do wózka inwalidzkiego sam potrzebuje pomocy.
Obecny stan zdrowia Krzysztofa daje nadzieję na częściową poprawę.
Jest to uzależnione od długotrwałej i ciągłej rehabilitacji. Rodzina i przyjaciele wspierają Krzysztofa. Pod koniec marca w Orzeszu-Jaśkowicach miał się odbyć wielki koncert charytatywny „Gramy dla Krzysztofa”, z którego dochód miał być przeznaczony na jego leczenie i rehabilitację. Ale życie pisze swoje, niejednokrotnie dziwne scenariusze. Szalejący koronawirus sprawił, że koncert został odwołany. Dopiero we wrześniu na Stadionie Miejskim w Orzeszu udało się przeprowadzić charytatywny turniej piłkarski, którego organizacji podjęło się Stowarzyszenie Hardo Ferajna, OSP Zgoń i miasto Orzesze. Turniej uświetnił zespół Reprezentacji Śląskich Oldbojów z Radkiem Gilewiczem i Mariuszem Śrutwą na czele. Były przepyszne ciasta upieczone przez rodziców z SP nr 9 w Orzeszu-Zgoniu oraz występy dzieci i młodzieży z tejże szkoły.
- Chciałam bardzo podziękować lekarzom, szczególnie tym, którzy opiekowali się mężem na oddziale intensywnej opieki medycznej. Dziękuję też naszym znajomym i przyjaciołom za okazane serce i życzenia szybkiego powrotu do zdrowia. Szczególne podziękowania należą się jednak moim rodzicom. Oni byli przy mnie w najtrudniejszych dla mnie chwilach. Często kiedy wracałam późnym wieczorem ze szpitala byłam całkowicie wyczerpana, niejednokrotnie łapałam psychicznego „doła”. W domu zawsze czekała na mnie moja mama z dziećmi. Dodawała otuchy, przytuliła, ucałowała. Niech Bóg ma ją w Swej opiece - wspomina Urszula Wróbel.
W dzisiejszym skomercjonalizowanym świecie dla wielu liczy się głównie kariera i pogoń za pieniądzem. Dopiero wybuch pandemii spowodował, że większość z nas przewartościowała dotychczasowe życie. Nikt przecież nie wie ile nam go jeszcze zostało. Liczy się tylko to co tu i teraz. Zbliżają się Święta Bożego Narodzenia. Dla wielu jest to czas magiczny i niepowtarzalny. Otwórzmy nasze serca i nie zostawiajmy Krzysztofa samego z jego chorobą. Liczy się każda złotówka.
Urszula Wróbel
Dostałam od życia potężnego kopa. Los zakpił ze mnie sromotnie. Mamy dwójkę dzieci, 12-letniego Michała i 8-letnią Dominikę. Często, kiedy kładłam dzieci do snu po wieczornej modlitwie, zadawałam sobie pytanie: Boże, dlaczego ja? Dlaczego mnie to spotkało? Wypadek Krzysztofa spowodował, że zmieniło się moje dotychczasowe spojrzenie na ludzi, na codzienność. Zmieniło się również życie całej, naszej rodziny. Proszę Boga, aby dał mi siłę do dalszego funkcjonowania. Od tego momentu, zaczęła się moja przemiana duchowa. Zrozumiałam, że drugiego człowieka trzeba akceptować takim jaki on jest. Widzę teraz, że mąż potrzebuje mojego wsparcia. Zaczęłam ogromną pracę nad sobą. Czasami wystarczy mi jego nieśmiały uśmiech czy delikatny dotyk dłoni.
Józef Szołtysek
Napisz komentarz
Komentarze