- Jak się Pan zaraził koronawirusem?
- Wciąż mam wątpliwości, co do tej rozmowy. Na wywiad zasługuje każda z ponad tysiąca osób chorujących na koronawirusa w naszym powiecie. Patrząc na tempo i skalę rozwoju choroby, kiedy gazeta dotrze do Czytelników ta liczba będzie zapewne znacznie wyższa.
- Pod względem pełnionej funkcji społecznej, jest Pan najważniejszą osobą wśród zarażonych. Ten wywiad powinien mieć walory edukacyjne...
- W takim razie rozmawiajmy. Nie wiem dokładnie kiedy, od kogo i w jaki sposób zaraziłem się koronawirusem. Nawet się tego nie domyślam, bo z racji obowiązków miałem kontakt z wieloma osobami.
- Nie zachowywał Pan środków ostrożności?
- W starostwie powiatowym wdrożyliśmy bardzo restrykcyjne procedury bezpieczeństwa. Pracownicy, łącznie ze mną, stosują się do wytycznych wyznaczonych przez sanepid, czyli maseczki, dezynfekcja, dystans i praca zdalna - jeśli to możliwe. Jednak wszystkiego nie da się załatwić przez internet. Mimo pandemii odbywają się spotkania, konsultacje, interwencje, odbiory inwestycji, gdzie muszę pojawić się osobiście.
- W takiej sytuacji jest nie tylko Pan. Nie tylko praca starosty polega na bezpośrednich spotkaniach z ludźmi. Jest cały szereg profesji, gdzie kontakty międzyludzkie są jeszcze bardziej intensywne.
- Tym bardziej apeluję do wszystkich mieszkańców naszego powiatu, aby zachowywali maksymalne środki ostrożności. Jak widać na moim przykładzie, nic nie gwarantuje stuprocentowej ochrony przed koronawirusem, ale stosowanie się do zaleceń pandemicznych na pewno zminimalizuje ryzyko zachorowania.
- Jak Pan przechodził chorobę?
- Bardzo źle jak na moje doświadczenia z chorobami, ale nie tak dramatycznie jak inni, ponieważ nie zostałem zakwalifikowany do hospitalizacji. Byłem cały czas w domowej kwarantannie.
- Zadzwoniłem wtedy do Pana, a rozmowę przerywał pański uporczywy kaszel. Objawy były podobne do grypy?
- Kaszel był tylko jedną z dolegliwości, a żeby było śmieszniej nawet teraz, choć od choroby minął prawie miesiąc i jestem zdrowy, wciąż miewam nawroty kaszlu. Wiele razy przechodziłem w życiu grypę, ale objawy koronawirusa były zdecydowanie gorsze. W ciągu dziesięciu dni schudłem osiem kilogramów. Straciłem apetyt, siły, generalnie chęć do życia. Wyjście do toalety czy do kuchni było wielkim wyzwaniem. Zaczęła mnie nawet boleć ręką, którą złamałem pięć lat temu, choć kości zrosły się dobrze i nie było wcześniej żadnych komplikacji. Nie straciłem za to węchu i smaku. W czasie kwarantanny rozmawiałem przez telefon ze znajomymi, którzy także zachorowali na koronawirusa. Okazało się, że praktycznie każdy z nas miał inne objawy.
- Co Panu zalecili lekarze?
- W koronawirusie to jest najgorsze, że nie ma lekarstwa łagodzącego objawy. Nie mówię o pacjentach hospitalizowanych, bo tam są wdrażane procedury ratunkowe. Dla ludzi, którzy tak jak ja przechodzili chorobę w domu zalecany jest głównie odpoczynek i picie dużej ilości wody, choć nie chce się pić. Nie ma też apetytu, a jeść trzeba, więc wspomagałem się odżywkami dla małych dzieci. Tylko to byłem w stanie przełknąć.
- To doświadczenie pozwoli Panu inaczej spojrzeć na problemy służby zdrowia?
- Jasnym punktem w polskiej służbie zdrowia jest profesjonalizm, determinacja oraz poświęcenie lekarzy, pielęgniarek i ratowników medycznych, którzy robią wszystko, aby leczyć i ratować pacjentów. Niestety ich trud jest marnowany przez niewydolność systemu. Jako samorządowcy od lat alarmujemy władze państwa, że służba zdrowia jest niedoinwestowana i źle zorganizowana. Koronawirus tylko obnażył jej słabości i pogłębił kryzys. Pandemia spowodowała, że praktycznie całe zasoby służby zdrowia zostały skierowane do walki z jedną chorobą. A co z innymi? Co z chorymi na raka, serce, cukrzycę i szereg innych schorzeń wymagających stałej i profesjonalnej opieki? Z nimi nikt nie robi wywiadów, ale oni cierpią i - coraz częściej - umierają, ponieważ pacjenci z koronawirusem mają priorytet. To jest największa, najbardziej dramatyczna konsekwencja obecnej sytuacji.
Rozmawiał: Jerzy Filar
Napisz komentarz
Komentarze