W mikołowskiej Radzie Miejskiej zwolennicy Stanisława Piechuli mają zdecydowaną większość. Burmistrz zbiera owoce dobrego wyniku wyborczego i przeforsuje, co zechce. Nie oznacza to, że jego wszystkie decyzje są dobre. Aby rządzącym od nadmiaru władzy nie poprzewracało się w głowach, na ziemię powinna ich sprowadzać opozycja. W mikołowskim samorządzie taka rola przypisana jest radnym Prawa i Sprawiedliwości. Nakazuje to logika lokalnej sceny politycznej. Stanisław Piechula jest z Platformy Obywatelskiej. Podczas kampanii narracja kandydatów PiS miała wydźwięk zdecydowanie „antypiechulowy”. Dzięki temu zagłosowało na nich ponad 19 proc. wyborców, co przełożyło się na cztery mandaty. To był sukces, ale i zobowiązanie.
Tymczasem radni PiS zachowują się co najmniej dziwnie, a nawet podejrzanie.
Stanisław Piechula postanowił ostatnio podnieść podatki od nieruchomości. Zgodnie z oczekiwaniami jego radni zagłosowali „za”. Klub PiS powinien być przeciw z co najmniej dwóch powodów. Po pierwsze są opozycją i nie mają żadnego obowiązku wspierać burmistrza w trudnych decyzjach. Po drugie reprezentują partię, która buduje społeczne poparcie dzięki dawaniu, a nie zabieraniu pieniędzy. Nie ma znaczenia, czy decyzja o podniesieniu podatku była słuszna. Stanisław Piechula ma większość w Radzie Miejskiej, więc i tak postawiłby na swoim. Chodzi o symbol. O dowód na to, że życie polityczne w Mikołowie jeszcze nie zamarło. Tymczasem połowa klubu PiS zagłosowała pod dyktando Piechuli, a pozostała dwójka wstrzymała się od głosu.
Część mieszkańców - delikatnie mówiąc - może się poczuć rozczarowana.
Chyba, że w Mikołowie został zawarty jakiś „deal”, o którym nie wiedzą wyborcy ani wyżsi rangą działacze PiS.
Napisz komentarz
Komentarze